Z niczym sobie nie radzę - czy to depresja?
Mam 16 lat, jestem dziewczyną. Piszę tu, bo właściwie nie mam do kogo zwrócić się o pomoc, a także dlatego, że jestem tu anonimowa, na czym mi zależy, bo nie chcę, żeby ludzie z mojej nowej szkoły wiedzieli o mnie takie rzeczy, dlatego właśnie poszłam do tej szkoły, a nie innej, bo nikt mnie tu nie zna. Od dłuższego czasu nie radzę sobie z niczym, czuję, że jestem do niczego. Ostatnio ciągle płaczę, jest mi strasznie źle i nie wiem już co mam ze sobą zrobić. Czuję się strasznie samotna, chociaż mam znajomych i przyjaciółkę. Wszystko zaczęło się jakieś 3 lata temu kiedy moja mama trafiła do szpitala. Dostała napadu drgawek, byłam wtedy sama w domu. Nie wiedziałam co zrobić, w pierwszym momencie, dzwoniła do taty, ale on nie odbierał, więc zdecydowałam się zadzwonić na pogotowie. I chociaż po wszystkich badaniach okazało się, że nic jej nie jest, to cała ta sytuacja coś zmieniła we mnie - byłam przygnębiona, ciągle płakałam, nie mogłam sobie poradzić ze wszystkim. Myślałam, że to przejdzie, ale nic się nie zmieniało. Przez rok żyłam właściwie to nie wiem nawet jak, nie mogę sobie nawet przypomnieć. Byłam dla wszystkich, nie miałam przyjaciół, nikogo. Przed owym zdarzeniem miałam mnóstwo zajęć, grałam w siatkę, rysowałam, śpiewałam, trochę tańczyłam i wiele innych rzeczy. A po tym siedziałam w domu i płakałam. Czasami czułam się tak źle, dostawałam dziwnych ataków paniki gdy byłam sama, czasami nawet krzyczałam, czułam dziwny ból, nie do opisania było to ból psychiczny jaki i fizyczny. Po dwóch latach zaczęłam na nowo jakoś żyć, otworzyłam się na ludzi. Zaczęłam przyjaźnić się z taką dziewczyną. Niestety po jakimś czasie zaczęłyśmy się oddalać, ciągle się kłóciłyśmy i w końcu skończyła się nasza znajomość. Ale w zamian za to poznałam inną, fajną dziewczynę, której przyjaciółka zaczęła się właśnie kolegować z moja przyjaciółką. I to był główny powód rozpadu naszych przyjaźni z tamtymi dziewczynami. Znowu było ze mną źle, tym razem zaczęłam się samookaleczać. Tamta dziewczyna bardzo mi pomagała, bo sama wiele przeszła, ale to nie wystarczyło. W pewnym momencie czułam, że za bardzo ją obciążam tym wszystkim - zaczęłam się trochę od niej oddalać, zamykałam się w sobie, nie chciałam się spotykać. Na szczęście szybko sobie to uświadomiłam i ją za to przeprosiłam, ale było już trochę za późno - ona zaczęła znów się przyjaźnić z tamtą dziewczyną i wyszło tak, że znowu zostałam sama. Doszła do takiego stanu, że jedyną rzeczą, o której myślałam była śmierć. I w końcu kiedyś się odważyłam i wzięłam tabletki. Obudziłam się w środku nocy, trzęsłam się byłam cała mokra, nie wiedziałam co się ze mną dzieje - przestraszyłam się i poszłam do rodziców, powiedziałam o tym mojej mamie. Tak naprawdę kiedy zaczęłam brać te tabletki to się wystraszyłam i przestałam, wzięłam niedużo, ale za to takie, które mnie otumaniły. Na drugi dzień przeprowadziłam rozmowę z mamą, pytała się dlaczego to zrobiłam i w ogóle, ja tylko płakałam. Miałam iść do psychologa, ale w końcu nie poszłam. Ale za to zaczęłam się przyjaźnić z dziewczyną, która była moją przyjaciółka w dzieciństwie (niestety nasze drogi się rozeszły). Powiedziałam jej o wszystkim, co się ze mną dzieje, co czuję. Nadal się samookaleczałam, ale sporadycznie. Ta dziewczyna zmieniła moje życie znowu zaczęłam się szczerze uśmiechać. Było lepiej nie było dobrze, ale wiedziałam, że mam dla kogo żyć. Po jakimś czasie wyszło tak, że miałyśmy swoja grupkę 4 dziewczyny - najlepsze przyjaciółki, wszystko sobie mówiłyśmy. Ja się już nie samookaleczałam. One mnie sprawdzały. I byłoby wszystko dobrze, ale pojawił się pewien chłopak, niestety nic nie wyszło. Znowu trochę zamknęłam się w sobie. Wszyscy mi pomagali wiec znowu wyszłam na powiedzmy "prostą". Każdy wie, że ciężko przyjaźnić się we 4 - zaczęły się sekrety, jedna drugą trochę denerwowała, delikatne sprzeczki, ale starałyśmy się to przetrwać, udało się, ale do czasu - w końcu z dziewczyną, z którą przyjaźniłam się już jako dziecko zaczęłyśmy się oddalać, to mnie strasznie dobijało, myślałam, że to takie czasowe, tym razem ja nie zamykałam się w sobie. W końcu wyszło tak, że ona się obraziła na mnie i jeszcze jedna dziewczynę z naszej "4", pogodziłyśmy się, ale to już nie to samo co było. I przez to wszystko znowu jest ze mną źle, tak jak już pisałam na początku, czuję się strasznie samotna, ciągle płacze, uważam, że jestem nic nie warta. Siedzę prawie całe dnie w domu nie robiąc nic, albo płacząc. Nie robię co prawda nic głupiego chociaż przyznam, że raz mi się zdarzyło, ale to tylko raz. Staram się nie zamykać, ale chyba już to zrobiłam - nie wierzę, że może być dobrze, nie mam ochoty żyć. Wszystko jest bez sensu. Szukam jakiegoś punktu zaczepu, staram się jak mogę, nie chcę powtórki z zeszłego roku. Wmawiam sobie, że będzie dobrze, że jestem świetną dziewczyną, ładną, inteligentną, ale to nic nie daje - czuję się nieatrakcyjna, samotna i co najważniejsze - nikt mnie nie rozumie. Chciałabym na prawdę wyjść na prostą, ale wiem, że nie pójdę do psychologa, bo nie chcę oczerniać moich rodziców, a oni się wstydzą ze mną iść. Moja mama stwierdziła, że jak opowiem to, co zrobiłam to wezmą mnie za osobę, która jednym słowem oszalał, za osobę niezrównoważona psychicznie. Szczerze to nawet nie rozmawiam z nią od tamtego zdarzenia, czyli już rok. Nasze rozmowy kończą się zazwyczaj na kłótni, co też jest dla mnie strasznie ciężkie, bo nienawidzę się kłócić. Nie wiem co mam zrobić. Proszę, pomóżcie. Nie chcę tak dłużej, bo naprawdę nie mam siły się tak męczyć. A chce jeszcze podkreśli,ć że najgorzej jest ze mną właśnie na jesień zimę i wiosnę, bo w lecie to jeszcze jakoś daję radę.