Czy to depresja, czy jako nastolatka mam prawo do takich rzeczy?
Od trzech lat mieszkam w Irlandii. W sumie wszystkie moje problemy zaczynają się od tego czasu. Mam piętnaście lat i martwię się czy przypadkiem nie mam depresji. Z rodzicami nie mam żadnych problemów, bardzo się kochamy, mamie i tacie mogę zaufać, ale nie wiem, co mam robić.
W Polsce byłam jedną z tych fajnych dziewczyn, z którymi wszyscy chcą się przyjaźnić, niestety tu jest inaczej - zostałam "zdegradowana" przez młodszą i ładniejszą dziewczynę. Jest bardziej wulgarna i jest Rosjanką (nie żebym coś miała do Rosjan), po prostu się różnimy. Na początku płakałam przez nią, ale mi przeszło, zrozumiałam, że musze się wziąć w garść. Tylko niestety mamy bardzo bliska wspólną znajomą, jest Rumunką, bardzo życzliwa dziewczyna. Zawsze pocieszy, ale ostatnio się zmieniła nie do poznania, wydaje mi się, że jest pod wpływem Rosjanki, strasznie podobnie się zachowują. W drugiej klasie gimnazjum poznałam jeszcze jedną Łotyszką (tamta Rosjanka też w sumie jest Łotyszką, ale mówi, że jest Rosjanką) zaprzyjaźniłyśmy się, ale nadal czułam niedosyt, czułam się samotna.
Przez dwa lata mieszkałam na irlandzkiej wsi (rok przed tym mieszkałam w mieście - podstawówka), było tam spokojnie, ale gdy wracałam ze szkoły do domu strasznie było mi przykro. Nie mogłam rozmawiać z przyjaciółmi (rodzice nie mieli na to wpływu, po prostu nikt się do mnie nie odzywał, bo mieszkałam daleko i nie chciałam chodzić na wagary ani na inne rzeczy, jestem z typu tych spokojnych i w pewnym sensie starych mentalnie osób) ani wychodzić, bo mieszkałam 30 min od miasta, autobus był 20 min od domu - przez pola. Moja rozrywka było uczenie się, strasznie mnie to dołowało. Ale dzięki temu nie miałam problemów w szkole, jestem jedna z najlepszych uczennic w klasie, angielski też nie sprawia mi problemów. Zamknęłam się w sobie, mało rozmawiałam z przyjaciółmi, a na przerwach czytałam. Czułam się odrzucona, raz nawet pocięłam się żyletką, ale to nie pomagało, więc odpuściłam.
Kilka tygodni temu wyprowadziłam się z rodziną do miast, gdy zaczęłam pisać do koleżanek, że z chęcią bym się z nimi spotkała - niestety po pierwszym spotkaniu nikt więcej się nie odezwał (może zrobiłam coś źle, ale przepraszam nie będę piła ani paliła, wiem młodzież powinna się wyszaleć, ale ja nie mam ochoty na takie rzeczy). Myślałam, że coś się zacznie zmieniać, gdy przeprowadzę się do miasta. Niestety jest tylko gorzej. Rok temu poznałam na polskim obozie chłopaka, bardzo mi się spodobał, po obozie długo nie rozmawialiśmy. Nie przeszkadzało mi to, był dla mnie jak bardzo dobry kolega. W czerwcu znów się odezwał, już od dwóch miesięcy czatujemy. Wiem, że mogę mu wszystko powiedzieć, tylko w pewnym sensie uzależniłam się od niego. Mieszka on w innym mieście. Nie wiem, co mam robić, boję się, że mnie odrzuci (nie chcę mu tego mówić). On jest jedyną osobą, która mnie rozumie. Również nie chcę się zakochać, to nie w moim stylu. Czuję się jak bohaterka tych książek, które czytam.
Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale moja historia, jest bardziej skomplikowana niż się wydaje. Czekam na szybką odpowiedź, chcę wszystko naprawić przed końcem wakacji. To znaczy, że mam jeszcze trzy tygodnie. Pewnie zajmie mi to więcej czasu, ale chcę się zmienić i dowiedzieć, co się ze mną dzieje. A może to nie we mnie tkwi problem tylko w otoczeniu? Mam nadzieje, że wszystko napisałam. Ps. Chodzę do damskiej katolickiej szkoły, w Irlandii nie ma innych.