Znajduję przyjemność w samookaleczaniu - czy z moją psychiką jest coś nie tak?
Witam. Mam 14 lat i mam ze sobą problem. Właściwie zawsze byłam przewrażliwiona, traktowałam wszystko zbyt dosłownie i poważnie. W dzieciństwie miałam problemy z rówieśnikami, można powiedzieć, że mi dokuczali, ale jednocześnie sama pchałam się do grupy tych osób, pomimo że kończyło się to zawsze moim płaczem. Zawsze, co by się nie wydarzyło, czułam się winna, a moja samoocena dryfowała między słodkim samouwielbieniem a maniakalną nienawiścią do siebie. Jakieś półtora roku temu zaczęłam się samookaleczać; najpierw po skończeniu przyjaźni, a potem weszło mi to już w nawyk, któremu towarzyszyła zazwyczaj wspomniana nienawiść do siebie, choćby za najdrobniejsze przejęzyczenia, nic nieznaczące zachowania itp. Muszę z zadziwieniem przyznać, że sam fakt, że to robię i spadam na psychiczne dno, dawał mi swego rodzaju satysfakcję i usprawiedliwienie przed samą sobą. Kiedy postanowiłam z tego wyjść, melancholia, smutek i kompletny oportunizm względem świata wciąż co jakiś czas wracają, sprawiając, że nie mam na nic ochoty. Czasem czuję, że sytuacja mnie przerasta, jakbym była zamknięta w błędnym kole bez wyjścia. Nie chodzi nawet o samą autoagresję, a całokształt; to, że coś wewnątrz mnie wciąż pcha mnie ku dołowi. Był czas, że byłam na rygorystycznej diecie, zafascynowana ruchem pro ana; wywoływałam i wciąż czasem wywołuję wymioty, interesowałam się okultyzmem, niekiedy nie mogę się oprzeć, by nie wziąć znacznie wyższej, niż zalecana, porcji leków, stronię od leków przeciwbólowych, sprawia mi satysfakcję ból menstruacyjny czy inny, niezależny ode mnie, jeśli tylko wiem, czym jest spowodowany. Moja psychika nie zna słowa umiar. Jem do bólu żołądka albo trzymam się ściśle rozplanowanej diety. Jak już czuję wyrzuty sumienia, bo np. źle odniosłam się do rodzica, pyskuję jeszcze bardziej, byleby się pogrążyć. Albo daję z siebie w danej dziedzinie wszystko, albo zupełnie ją olewam. Jednocześnie cały mój charakter pełen jest sprzeczności - dążę do samozniszczenia, ale jestem hipochondryczką. Miewałam myśli samobójcze. Przez jakiś czas planowałam swoją śmierć zaraz po śmierci swoich rodziców, bądź w osiemnaste urodziny, jednak teraz wydawało mi się, że wszystko się unormowało. Bowiem wszystkie skłonności, a w szczególności tęsknota za samookaleczeniem, wraca do mnie jak bumerang. Może czasem mam potrzebę porozmawiania z jakimś człowiekiem, ale... nie potrafię mu zaufać. Mam złe zdanie o ludziach, nie chcę się z nimi dzielić swoim wnętrzem. Gdy opowiem im za dużo o sobie, czuję się z tym źle, tak jakby moja prywatność została zagrożona. Od dziecka potrzebowałam i potrzebuję okresów samotności, nie znoszę zobowiązań. Rozmowa z rodzicami już w ogóle nie wchodzi w grę - mama chyba sama ma depresję, więc nie chcę jej dobijać moimi problemami, a tacie nie umiem okazywać uczuć. Poza tym, nawet gdybym mogła, nie potrafię o tym wszystkim mówić. Dodam, że w moim życiu nigdy nie wydarzyło się nic szczególnie złego, sytuacja rodzinna jest niemalże normalna (raz na jakiś czas zdarza się ostrzejsza kłótnia między rodzicami, głównie o alkohol - zaznaczam, że mój tata alkoholikiem nie jest). Czy z moją psychiką jest coś nie tak, czy sama się do tego wszystkiego doprowadziłam? I czy jest w ogóle jakaś nadzieja, że to się zmieni? Pójście na własną rękę do poradni psychologicznej nie wchodzi w grę, dlatego piszę tu z prośbą o radę.