Chcę normalnie jeść - jak to zrobić, by utrzymać aktualną masę ciała?
Lat 15,5. Wzrost 163 cm. Waga 44 kg. W czerwcu 2010 roku ważyłam 57 kg, o czym dowiedziałam się przy corocznych pomiarach w gimnazjum. Jako że niemal wszystkie dziewczyny w mojej klasie były szczuplejsze niż ja (często przy tym także wyższe), postanowiłam trochę schudnąć przez wakacje. Zaczęłam od 1-3-dniowych głodówek, ale później zawsze zaczynałam się objadać, więc waga stała w miejscu. Później spróbowałam wymiotować po posiłkach, co trochę mnie odrzucało, ale uznałam, że warto, żeby schudnąć. Na przemian głodziłam się, objadałam i wymiotowałam. Mniej więcej w tamtym okresie zaczęłam też stosować herbaty odchudzające i kremy, które rzekomo pomagają w przemianie materii. Wtedy rzeczywiście trochę schudłam, ale moja waga utrzymywała się na mniej więcej stałym poziomie.
Nie wiem, kiedy dokładnie zorientowałam się, że mam problem. Chyba w okolicach Bożego Narodzenia, kiedy zorientowałam się, że nie mogę przestać jeść, a później długo wymiotowałam. W każdym razie postanowiłam ograniczać wymioty, ale z drugiej strony nie chciałam też przytyć. Od około stycznia głodziłam się, potrafiłam przez tydzień jeść po dwa jabłka dziennie. Kiedy w lutym ponownie mieliśmy pomiary wagi, ważyłam już 44 kg i ta waga utrzymuje się do teraz. Nie wiem, czy mam anoreksję, ale podejrzewam, że jest jakiś problem. Miesiączkowałam i tak nieregularnie (ostatni okres miałam w styczniu), więc trudno mi powiedzieć, czy spadek wagi coś zmienił. Oprócz tego ciągle mi zimno, no ale idzie wiosna, więc może to związane tylko ze spadkiem temperatury.
Oceny w szkole nadal otrzymuję bardzo dobre. Zauważyłam jedynie, że po odchudzaniu bardzo zmniejszyły mi się piersi. To mi się nie podoba. Ale może urosną, kiedy przestanę się głodzić? Bardziej mnie martwi to, że jak tylko zjem cokolwiek, od razu mam wyrzuty sumienia - wtedy ćwiczę. Ostatnimi czasy robię po około 600 brzuszków dziennie. Jeśli nie mam szansy na spalenie tego, co zjadłam, źle się czuję, jestem dla wszystkich nieuprzejma i źle o sobie myślę. Codziennie muszę się zważyć. Wszyscy mi mówią, że jestem chuda, a ja jednocześnie irytuję się, że zwracają na mnie uwagę i cieszę, że skoro wszyscy tak mówią, to pewnie mają rację. Moja obecna waga mi się nawet podoba, ale na samą myśl, że mogłabym przytyć, bardzo się boję. Ograniczam jedzenie. A przynajmniej ograniczałam, do bardzo niedawna.
Nie mam za dobrego kontaktu z rodzicami. Pochodzę z niezamożnej rodziny i nie chcę ich dodatkowo informować, że ich "rozumna córka" wpakowała się w taką głupotę. Jak na razie o swoim problemie powiedziałam tylko przyjacielowi. To właśnie po rozmowie z Nim postanowiłam, że chciałabym wyjść z tej choroby (czy to już choroba?). Od około dwóch tygodni zjadam mniej więcej 600 kcal dziennie, w przyszłości chciałabym zwiększyć tę ilość. Nadal stosuję herbaty wspomagające przemianę materii. Prowadzę zeszyt, w którym próbuję się motywować do normalnego jedzenia. Mam nawet wrażenie, że to działa. Na ogół działa.
Wolałabym uniknąć wizyty u lekarza. Mieszkam w małej miejscowości, nie mam możliwości udać się do psychologa bez angażowania w to rodziców. A im nie chcę nic mówić. Uważam, że moja obecna waga jest całkowicie w porządku. Nawet swój wygląd akceptuję, chociaż wolałam, jak miałam całkowicie płaski (zapadnięty wręcz) brzuch. Chciałabym zacząć normalnie jeść, ale w taki sposób, żeby ją utrzymać. W jaki sposób mogłabym zwiększać ilość kalorii i jedzenia, żeby nie utyć? Jak później przestać cały czas je liczyć? I jak wytłumaczyć sobie, że jedzenie jest niezbędne do życia i nie odłoży się od razu na ciele? Proszę, bardzo mi zależy na odpowiedzi. Naprawdę nie wiem, co mam robić...