Czy poczucie bezradności i niechęć do posiadania potomstwa to objawy depresji?
Mam już 28 lat, myślałam, że tak zwany bunt młodzieńczy przechodzi się w wieku dojrzewania, ale im jestem starsza, tym bardziej moje poglądy i spojrzenie na świat mnie przerażają. Jestem mężatką ponad trzy lata, nie mamy dzieci. Mieszkamy za granicą, oboje pracujemy i nie mamy problemów finansowych, żyjemy na średnim poziomie.
Kiedy wyszłam z domu rodzinnego zobaczyłam, że świat to jakaś pułapka. Jak jesteśmy jeszcze młodymi ludźmi, nie możemy się doczekać, kiedy będziemy mieć swój własny dom, szczęśliwą rodzinę, dzieci... Obserwuję to wszystko, co wokół się dzieje, po czym dopada mnie uczucie bezradności. Żyjemy w jakimś systemie, gdzie uczucia są na ostatnim planie, liczy się tylko interes, nienawiść, nieufność, złośliwość dla drugiego człowieka nie znają granic. Jestem tym zmęczona. Dopiero niedawno zrozumiałam słowa, że życie to gra i nie zdawałam sobie sprawy, że dosłownie tak jest.
Okazuje się że to nie rodzina, a praca jest najważniejsza, to nie ma znaczenia, na jakim się jest stanowisku, bo tak czy siak, stres i myśl że można ją stracić dopadnie każdego. Bez pracy przecież nie można funkcjonować, bo trzeba coś jeść, płacić rachunki i na starość trzeba zapewnić sobie emeryturę. Tak do 60 roku życia, jeśli dożyję. Będę już zmęczona, żeby cieszyć się życiem, a zostanie już go tak niewiele. Kiedy mieszkamy z rodzicami, chodzimy do szkoły, mówi się, że to najlepsze lata, beztroskie, bo potem trzeba myśleć o tym jak przetrwać.
Uważam, że to niesprawiedliwe, że życie wcale nie jest przyjemnością tylko jakąś pułapką, więc postanowiłam się nie rozmnażać ze względu na to, aby zakończyć to wszystko. Praca kojarzy mi się z zawodami. Jak to jest, że ludzie, którzy się starają nie są doceniani, a wręcz przeciwnie. Dlaczego liczy się przebojowość - im większy cwaniak, tym większe stanowisko, większa władza. Może by mi to nie przeszkadzało, ale widzę, że jeśli ktoś ma ochotę się doczepić, to bez żadnych skrupułów do osoby cichej, która dobrze wykonuje swoje obowiązki.
Ja jestem osobą otwartą, ufną, przyjazną i pozwalam sobie na wykonywanie drobnych przysług, ale zauważyłam, że ludzie to wykorzystują i nie znają umiaru, wręcz wymagają coraz więcej, a sami nie są dobrym przykładem. Być może jestem zbyt delikatna, ale drażni mnie to wszystko. Dlaczego ja potrafię komuś powiedzieć przepraszam a sama nie usłyszalam tego słowa od nikogo? Staram się nie ranić nikogo słowami, czy gestami, a inni robią to bez skrupułów. Celowe wprowadzenie w błąd, czepianie się bez powodu, ignorowanie przy osobach trzecich, poniżanie, bo przecież zawsze trzeba znaleźć kozła ofiarnego. Dlaczego człowiek gardzi drugim człowiekiem?
Mam wrażenie, że moja granica wytrzymałości jest dość duża, dlatego ludzie to wykorzystują i nie szanują mnie, a kiedy będę odmawiać i się buntować, będą szeptać, że jestem konfliktowa i nerwowa. Wszystko dlatego, że nie szukam przyjaźni w pracy, przychodzę tam z obowiązku, a nie w celach zapoznawczych. Trzeba grać osobę silną, pewną siebie, ale ja mam ochotę być sobą. Nie lubię łączyć się w grupy, ale jak się jest poza grupą, to czuje się ataki reszty pracowników. Albo będę grała z nimi albo się będą znęcać. Zauważyłam, że ludzie czują siłę, kiedy jest ich więcej. Ja natomiast nie czuję takiej potrzeby i dlatego jestem ofiarą.
Mam wrażenie, że wszyscy szukają problemów, nie potrafią bez nich żyć, a co najgorsze, sprawia im to przyjemność. Dlatego czuję, że mam dość tego. Zmęczyłam się tym, jak każdy próbuje za wszelką cenę być tym kimś i mieć to poczucie, że się jest kimś lepszym. Niektóre zachowania mnie irytują do tego stopnia, że tracę siłę psychiczną i fizyczną. To dla mnie męczące. Czuję się wartościowym człowiekiem, być może jestem samotnikiem, ale mi to nie przeszkadza i nie chcę tego zmieniać. Chciałam napisać, że to wszystko jest nic niewarte. Ta praca, ten stres, ta walka, świat się nie zmieni, będzie coraz gorzej, dlatego ja nie chcę, aby moje nienarodzone dzieci miały takie problemy.
Życie powinno być radością, nie lękiem o przetrwanie. Myślę, że jest zbyt dużo nienawiści i niesprawiedliwości, aby rodzić dzieci. Kobiety o tym decydują i mają na to wpływ. Ile jest takich, które zostały porzucone i muszą sobie radzić same z dziećmi albo żyją z partnerem, bo są dzieci albo są, bo trzeba dzieciom zapewnić przyszłość i dać wsparcie. Robimy to, bo chcemy kogoś kochać i być kochanym. Dzieci to dalej powielają i tak w nieskończoność.
Każdy mnie pyta, kiedy ja będę mieć dzieci, ale ja nie chcę, bo się rozczarowałam. Życie jest takie krótkie. Każdy z nas przecież umrze, nikt nie będzie trwać wiecznie, więc po co tyle nienawiści? Boję się, że mogę przez moje poglądy wpaść w depresję. Proszę o pomoc.