Czy to możliwe, by w tak młodym wieku mieć depresję?
Witam! Od długiego czasu mam szereg problemów dotyczących mego samopoczucia, zdrowia (?). Za parę miesięcy kończę 17 lat i tym bardziej wydaje mi się dziwne, aby i mnie mógł dotyczyć problem depresji. Nie chcę zwracać się do nikogo jawnie o pomoc, poradę, bo to wiązałoby się z otwarciem na ludzi, a to nie idzie mi najlepiej. Zacznę od początku. W zasadzie to większość mojego życia spędziłam tak, jakby na uboczu. Nie identyfikowałam się z ludźmi ze szkoły, nie zawierałam przyjaźni. Żyłam tak sama dla siebie. Miałam oczywiście kolegów, koleżanki, ale i tak jak wracałam do domu, to wolałam być sama. Skupiłam się jednak bardzo mocno na nauce. Zawsze wzorowe zachowanie, czerwony pasek i najwyższa średnia. Gimnazjum skończyłam jako najlepsza uczennica, byłam pierwsza na liście do nowej szkoły. Jednak moja ambicja podczas nauki w gimnazjum z czasem przybrała "chorą postać". Siedziałam ciągle nad książkami, często do późnych godzin, a w 3 klasie to już nawet większość nocy nie przesypiałam. Czułam się potwornie zmęczona, ale jednak się nie poddawałam. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że pochodzę z tak zwanego dobrego domu. Dlatego ciągle muszę się skupiać na tym, by nie podpaść z czymś i dbać o opinię, gdyż mieszkamy w małej miejscowości. W czasie mej nauki w gimnazjum zaczęły się pierwsze przygody z alkoholem i papierosami, a nawet samookaleczaniem. To był mój sposób na "normalność". Muszę również powiedzieć, że przez większość mojego życia skupiam się na swoim wyglądzie. Nie jestem typową szczuplutką pięknością. Jestem natomiast trochę "zaokrąglona", ale nie mam nadwagi. Dlatego wiele lat trwam w kompleksach, mam niską samoocenę, nie chodzę na imprezy, żeby nie obcować z ludźmi, a jak już to tylko po to, by się napić. Ponad rok temu w moim życiu zdarzyło się wiele złego. Tragiczny wypadek, do tego inne zdarzenia związane z moją rodziną spowodowały, że musiałam chyba szybciej dojrzeć. Nie pokazywałam na zewnątrz, co czuję. Starałam się być silna. Nie chciałam, by rodzina jeszcze ze mną miała problemy, a im to najwyraźniej odpowiadało, bo nie musieli się skupiać na mnie, a na osobach, które najbardziej ucierpiały w tych przykrych wydarzeniach. Ja jednak zaczęłam się izolować coraz bardziej od ludzi. Od wielu miesięcy po prostu tak żyję w samotności. Ten wypadek sprawił, że całkowicie już nie ufam ludziom. Nie pozwalam się do siebie zbliżyć, sama też się nie otwieram. Wszystko trzymam dla siebie. Pierwszy rok minął w miarę spokojnie. Ale od momentu pierwszej rocznicy tego wypadku, jakoś ze mną o wiele gorzej. Strasznie opuściłam się w nauce, kompletnie mnie to nie obchodzi, czy będę miała 5 czy 1. Zaczęłam wagarować. Na początku były pojedyncze godziny, a teraz zdarza mi się nawet 3 dni z rzędu nie przyjść do szkoły. Nie mogę się skupić na nauce. Nie potrafię nawet się już zmusić do tego, by przysiąść do książek. Nie widzę sensu, dla którego miałabym się uczyć. Jestem ciągle zmęczona. Mimo że teraz śpię nawet po kilkanaście godzin, to mi nic nie daje. Właśnie... ciągle chce mi się spać. Przychodzę ze szkoły, zasłaniam okna, bo najlepiej czuję się jak jest ciemno i idę spać. W zeszłym tygodniu spałam nawet po 13 godzin! Unikam ludzi, irytują mnie niesamowicie. Nawet rodzina. Jakieś gesty, słowa. Wszystko wydaje mi się niepotrzebne i wkurzające. Najchętniej siedzę sama gdzieś w pokoju albo wychodzę i godzinami słucham muzyki, co i tak niedawno też zaczęło mnie nużyć. Słucham już tylko dołujących piosenek. Znowu palę i zaczęłam się ciąć ponownie. Myślę o śmierci, ale na razie nie w perspektywie, że chcę się zabić, ale tak zastanawiam się, jakby to było, gdybym teraz umarła... Czasami nawet sobie to wyobrażam... Doszło do tego, że jak idę do szkoły, to przyłapuję się na tym, że często wchodzę na pasy mimo czerwonego światła z myślą, że coś mnie potrąci. Nie mam ochoty na nic. Czasami jak tak zasnę o 17, to nawet nie wstaję, by się umyć, tylko rano przed wyjściem do szkoły to robię. Ciągle ranię osoby, które próbują się do mnie zbliżyć. Nic mi już nie przynosi satysfakcji. Nawet w wolontariacie zauważyłam, że rozmawiając z pacjentem, myślę o swoich problemach. Nie słucham go. Czasami dokucza mi ból w okolicy klatki piersiowej i głowy. Ostatnio nawet 4 razy leciała mi krew z nosa i na drugi dzień również to krwawienie mnie zbudziło. Wieczorami zdarza mi się, że płaczę sama w pokoju. Ale ostatnio nawet już na to brak mi siły. W dodatku okres spóźnia mi się już 2 tygodnie i nie wiem dlaczego. Rodzina nic nie widzi. Jestem dobrą aktorką. Przy nich wesoła, by zaraz potem wrócić do pokoju i użalać się nad sobą i światem. Te wahania mnie już wkurzają. Rano myślę tak, a wieczorem już inaczej. To straszne. Proszę mi powiedzieć... czy to ma związek z depresją? Z tym wypadkiem? A może to zwykłe lenistwo i tylko szukam wymówki?