Dlaczego boję się wszystkiego i o wszystkich?
Mam na imię Ania i mam 24 lata. Ostatnio dużo się dzieje w moim życiu. Mam chłopaka, którego kocham i najbardziej się o tym przekonuję wtedy gdy coś się dzieje i brakuje mi, żeby mnie przytulił, ale ciągle się kłócimy. On ma pewien problem z alkoholem, a twierdzi, że go nie ma, mimo to ja bardzo chce z nim być. Już nie wyobrażam sobie chyba życia bez niego, Zaręczyliśmy się. Jemu bardzo na tym zależało, bo ciągle mi powtarza, że mnie bardzo kocha i chce być ze mną. Nigdy nie umiałam mówić wprost i chwalić się o swoich uczuciach, tak jak podam przykład tego gdy się zaręczyliśmy - ostatnio jedna osoba powiedziała mi o tym i zapytała czy się cieszę a ja, że cieszę się, ale nie widać tego po mnie ja to wiem, generalnie chodzi chyba o to, że boję się życia. Mama zmarła mi 3 lata temu, mój brat założył rodzinę, ale niestety nie bardzo sobie radził z tym i tak się w koncu stało, że na jakiś czas rozeszli się ze swoją żoną, weekendowy tatuś, a mieszka z nami. Więc tak przez długi okres żyliśmy sobie z tatą sami, było nam dobrze, zgadzaliśmy się, rozumieliśmy i w ogóle układało się super. Chłopak u mnie bywał często gdy tylko mogliśmy być razem, gdy mieliśmy takie same zmiany. Lecz wszystko się zmieniło. Brat wprowadził się z powrotem i jeszcze te jego ciągle problemy - kredyty, brak pieniądze, brak pracy, problemy z prawem, komornicy, policja itp. Jak na złość wszystko spadało na mnie, od kilku już lat wszystko spada na mnie, ciągle tylko słyszę od niego: daj, pożycz, pomóż, zawieź, przywieź, aż w końcu powiedziałam „dość” - przez takie oddawanie się bratu zniszczył się jeden mój związek, czuję, że teraz nie jest lepiej, ale staramy się jakoś dogadać na ten temat, już nie jest tak jak było, lecz ciągle się kłócimy. Z jednej strony chcę być już na swoim i mieszkać z nim i być z nim na co dzień, a z drugiej strony boję się, że moje życie będzie wyglądać tak samo jak mojego brata - mieszka, jest na naszym utrzymaniu, dopiero teraz znalazł prace, dziecko na weekendy, przypilnuj, kup itp. Mam dość, już naprawdę mam dość. Uciekam na weekendy z domu do chłopaka, ale on mam mały konflikt z rodzicami, bo tez mają jakieś „ale” do niego. Kiedyś, w przyszłości, on chciałby żebyśmy tam zamieszkali, ale ja się boję wspólnego życia z w sumie obcymi ludźmi, z teściami - wszystko ciągle tylko na nie, na to, że się boję. Obawy, obawy, obawy - w pracy nieciekawie, też konflikty, nie chce mi się już tam chodzić ciągle, ale a trzeba robić. Już nie wiem, kończy się weekend, mam iść do pracy, często łapie takiego doła, że tylko chce mi się płakać, o czymkolwiek pomyślę to chce mi się płakać, kończy się tydzień i zaczyna weekend to cieszę się, że się zobaczę z moim chłopakiem i wtedy wybucha jakaś kłótnia. Ostatnio wpadłam w taką furię z powodu tego, że przed spotkaniem poszedł na piwo, a prosiłam go żeby był w domu jak najszybciej, że po postu dostał plask w twarz kilka razy. Nigdy się tak nie zachowywałam, nie wiem czy to jest nerwica, czy co, ale źle się z tym czuję. Często mam ochotę się rozpłakać, bo myślę, że wszyscy naokoło mają mnie za kogoś kto stwarza ciągłe problemy, nie umiem tego dokładnie opisać. Boję się zamieszkać z rodzicami chłopaka, boję się, że się nie spełnię w małżeństwie jako żona i jako matka, że nam się nie ułoży. Boję się zostawić tatę samego w domu jak się wyprowadzę. Same obawy. Nie mogę spać, bo nie wiem jak sobie poradzimy z organizacją wesela i ślubu, boję się życia, ciągle tylko głupie myśli w głowie, pesymizm do potęgi. Rzadko mówię o moim chłopaku, chcę z nim być, tak to czuję, a nie umiem powiedzieć, że to jest najwspanialszy człowiek na świecie. Nie wiem co ze mną jest nie tak. Rozpisałam się i namieszałam pewnie, nie wiem, czy cokolwiek z tego zostanie przeczytane i zrozumiane, ale proszę o jakąkolwiek pomoc.