Lęk. Ciążąca przeszłość. Depresja?
Witam. Mam na imię Kasia i mam 17 lat. Kiedy miałam 12 lat, rodzice wpadli nie ze swojej winy w poważne kłopoty. Ojciec zaczął pić. Codziennie kłótnie, wrzaski w domu. Codziennie lękałam się, czy tata wróci do domu pijany, czy znowu będę leżała w łóżku i płakała w głos, czy będę musiała iść i szukać ojca po nocy w mieście. Wszystko trwało około 3 lata. W tym okresie miałam próby samobójcze. Dzięki swojej wychowawczyni w szkole, która nie mówiąc nic rodzicom, pomagała mi wyjść z popłochu. Straciłam wiarę, gdyż krewny, który jest księdzem, okradł nas. W wieku 15 lat sprzedaliśmy dom i zamieszkaliśmy u babci. Przez to, że rodzice nie zarabiali już tak dużo kasy jak dawniej, odwróciła się od nas rodzina. Kiedy zamieszkaliśmy u babci, tata przestał pić. Wtedy na rok odzyskałam spokój. Znalazłam nowych przyjaciół, nową szkołę, nowe otoczenie. Było dobrze, choć ciągle wracałam do przeszłości. Po kryjomu chodziłam przed bramkę domu i płakałam. Nadal to robię, nie umiem tego zostawić za sobą, gdyż wydarzyło się tam za dużo kluczowych momentów mojego życia. Od kilku miesięcy (około 6) nie umiem sobie ze sobą poradzić. Nie wierząc, nie umiem odnaleźć nadziei. Jak bardzo chciałabym uwierzyć, tak nie umiem. Żyję przeszłością. Nie umiem skupić się na teraźniejszości, a co dopiero patrzeć z uśmiechem na twarzy w przyszłość. Mama ma do mnie pretensje od września, że z nią nie rozmawiam, ale jak mam z nią rozmawiać, skoro nie mam prawa mieć własnego zdania, bo to ONA zawsze ma rację, a kiedy już mam inne zdanie od niej, to od razu na mnie krzyczy. Często się boję. Rok temu pisałam do gazet swoje artykuły, zaprzestałam, ponieważ nie miałam siły. Mama ma do mnie ogromne pretensje, że już nie piszę, codziennie mi to wypominając. Codziennie skutecznie mnie to gasi, przytłacza jeszcze mocniej. Mówi, że nie mam ambicji, nie wiedząc, jak wiele ich we mnie buzuje. Szkoda, że ona tak dobrze potrafi mnie "zabić". W szkole radzę sobie dobrze, przeciętnie. Matka nie wie o mnie nic, nie wie, jak bardzo cierpię, jak bardzo to wszystko przeżywam. Nie wie, że czasem nie przesypiam nocy, a czasem śpię po 13 godzin, jak mam taką możliwość. Nie wie nic. Wczoraj powiedziała, że nienawidzi użalania się nad sobą. Ostatnio żyję tylko dla swojego chłopaka (jesteśmy ze sobą już ok. 2 lat). Gdyby nie muzyka, nie wiem jak by było. W bezsenne noce czytam. Kiedyś, budząc się i widząc słońce, umiałam się uśmiechnąć i nabrać entuzjazmu do życia. Dziś nie umiem, ciągle czuję w środku ogromny lęk, a w klatce piersiowej wielką kulę. Nie umiem pozbyć się przygnębienia. Kiedy jestem sama, płaczę jak dziecko. Nie mam ochoty na nic. Nic nie chce mi się robić; najzwyczajniej w świecie nie mam na to siły. Najchętniej leżałabym w pokoju, słuchała muzyki i pisała. Gubię myśli, gdyż moja głowa jest już za mała na ich pomieszczenie. Męczą mnie okropnie. Nie wiem, co mam robić, pogubiłam się. Proszę o jakąkolwiek pomoc.