Umieram za życia...
Witam serdecznie. Jestem kobietą, 26 lat. Od wielu lat borykam się z problemem niskiej samooceny i złym samopoczuciem, kiepskim nastrojem, poczuciem totalnej pustki, zagubienia, beznadziejnosci... Zdaję sobie sprawę z tego, że wygląda to na przewlekłą depresję, ale te moje nastroje są jak kolejka górska... od euforii do płaczu. Postanowiłam pójść do psychiatry i do psychologa. Jeszcze tego nie zrobiłam, ale już zapisałam się na wizyty. Moje pytanie brzmi - czy depresja jako taka, po prostu niski nastrój, może przejść w jakiś rodzaj psychozy, rytuału, coś, co nie pozwala już na nic...? Moją jedyną nadzieją w życiu było to, że może kiedyś spotkam kogoś, kto okaże się moją drugą połówką... Ja tego kogoś spotkałam, poznałam, zakochałam się na zabój i byłam szczęśliwa, nawet będąc zakochaną... nawet bez odwzajemnianych uczuć. Fakt przyjaźni z tą osobą sprawiał, że czułam się po prostu dobrze, chciało mi się żyć. Po raz pierwszy od dawna... Ale teraz wiem, że nic, ale to nic, z tego nie będzie i to przeze mnie....nic z tego nie będzie przeze mnie... Tutaj zaczął się mój dodatkowy problem... umieram, myśląc o tym, że on jest z kimś innym. Umieram i cierpię niemal fizycznie, kiedy pomyslę, że on nie ufa mi nawet na tyle, żeby powiedzieć mi o tym, czy jest z kimś, czy nie... A ja snuję jakieś dziwne domysły, że on jest z koleżanką z pracy (chyba jest), ale fakt, że on mi tego nie powiedział boli tak, jakby mnie ktoś dźgnął... Nie mogę spać przez to, że on może się z nią ożenić, że ona może być z nim w ciąży, że... i tysiące innych... Ale nie to jest najgorsze... nie to, że on jest z kimś innym... tylko fakt, że nie ja zasługuję na to, żeby mi to powiedzieć jak przyjaciółce, a wszyscy inni w moim miejscu pracy tak... im mówi o sobie prawie wszystko... Czy takie silne zainteresowanie czyimś życiem to już obsesja? Czy ja mam jakąś psychozę? Umieram z ciekawości, czy to prawda, że jest z kimś czy nie... wariuję... płaczę codziennie... kilka razy dziennie... nawet w pracy się rozklejam i nie potrafię skupić na niczym... Idę do pracy, żeby go zobaczyć... A on chyba wie, że jego życie osobiste za bardzo mnie interesuje, więc nie mówi mi o sobie nic... Na złość??? Ale ja przez to umieraaaaam... czuję, że zwariuję... Nie rozumiem już nic... Mam problemy z kontaktami międzyludzkimi już od dawna... na początku sprawiam dobre wrażenie, trochę nieśmiała... ale bez przesady... Moim głównym problemem jest to, że czuję, że jestem głupia... taka głupia aż po dno... I w rozmowie z ludźmi wybieram takie nudne i asurdalne tematy, że nie chce im się ze mną rozmawiać... A to wszystko po to, żeby nie padło pytanie, na które nie znam odpowiedzi... na przykład kto jest prezydentem Szwecji? Czuję, że zapomniałam wszystko... że umiem... nie jestem zdolna do myślenia w ogóle... i to dlatego straciłam szansę na to, żeby być z tym człowiekiem, którgo kocham... nawet nie być z nim... zwyczajnie się przyjaźnić... Ostatnio przestałam odzywać się do kogokolwiek, bo stwierdziłam, że już jest za późno i że niczego nie zmienię, i że i tak wszystko, co powiem, jest beznadziejne... Bardzo chcę się zmienić... zacząć się uczyć od początku, zapomnieć o bólu i smutku, móc swobodnie rozmawiać, nie uciekając wzrokiem od rozmówcy, bez uczucia "paraliżu mózgu", uczucia, że oczy za chwilę wyjdą mi z orbit, jeśli się mocno nie skupię. Bez strachu, że ktoś mnie będzie oceniał i pomyśli, że jestem idiotką i nie warto ze mną rozmawiać. Ufać ludziom, być na luzie, nie przejmować się niepowodzeniami. Chcę przestać się użalać nad sobą w rozmowach z ludźmi, być zaradną optymistką. Chcę odzyskać stracone lata... Całe życie w tym bagnie... sama sobie takie dno zafundowałam i nie potrafię się z niego wydostać sama... Właśnie sama... samotna, niekochana... A ja tak bardzo chciałabym się poczuć dobrze, chociaż raz w życiu... w dorosłym życiu... nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałam się beztrosko... Proszę bardzo o poradę. Ewa.