Wahania nastroju - gdzie szukać przyczyn?
Witam, mam 20 lat. Od dłuższego czasu mam problem z wahaniami nastroju. Czytałam tutaj o podobnych przypadkach i mój niewiele się od nich różni. Bywa tak, że czuję się bardzo zmotywowana, wydaje mi się, że mogę osiągnąć bardzo wiele, mam więcej energii, jestem nastawiona na sukcesy, na zabawę, chce mi się rozmawiać z ludźmi, wyjść do nich, czuję się wartościowa, wyjątkowa w pewien sposób. Takich dni jest właściwie mniej, a większość ich i tak jest spowodowana tym, że mam po prostu bardzo dobrą przyjaciółkę, na którą mogę liczyć i widuję się z nią codziennie i wtedy zapominam o problemach i wydają się dużo mniejsze. Mam tak, że jednego dnia jest tak, jak opisałam, a już następnego mam ochotę zaszyć się w łóżku, nie chce mi się wychodzić lub wychodzę gdzieś tylko w pobliżu, nie mam ochoty na przebywanie wśród wielu ludzi, czasami płaczę. Byłam nieśmiała, oduczyłam się tego z czasem na tyle, że potrafię bez skrępowania porozmawiać z kimś, kogo nie znam, sama coś pozałatwiać, nie przeraża mnie to, choć czasem mam tak, że jakaś osoba, której nie znam, jakoś mnie paraliżuje, czuję do niej jakiś taki nieuzasadniony respekt i boję się odezwać. Nie wiem dlaczego, ale czuję się wtedy jakaś gorsza, głupsza. Nie rozumiem tego. Moi znajomi nie mają z czymś takim problemu. W dodatku nauczyłam się kamuflować swoją wrażliwość. Nie wiem też dlaczego, ale zaczęłam ukrywać swoje emocje związane ze wzruszeniem bądź współczuciem już jako dzieciak. Chyba się wstydziłam, że ktoś pomyśli, że jestem słaba. I to też wpływa na to, jak postrzegają mnie ludzie, że wydaję się nie mieć współczucia, że jestem na pierwszy rzut oka niemiła, choć wcale nie chcę i nie robię tego specjalnie. Głupio mi się przyznać nawet przyjaciółce, że coś mnie tak bardzo przytłacza, bo mówię sobie, że te problemy i tak są żałosne, jeżeli porównać je do tych, które z pewnością jeszcze mnie kiedyś spotkają. Jestem wrażliwa, dodatkowo jestem studentką grafiki, mam talent plastyczny i naprawdę mam wrażliwość i niesamowitą intuicję, jeżeli chodzi o określanie osób które poznaję. Bardzo rzadko się mylę, ale to pewnie wynika z mojej wnikliwej obserwacji społeczeństwa. Przez ostatnie 3 lata byłam z chłopakiem, który był bardzo podobny do mnie. Byliśmy ze sobą bardzo blisko, bliżej już nie mogło być. Niczego się przy nim nie wstydziłam, nie krępowałam. Byliśmy do siebie podobni, oboje szukaliśmy czegoś na serio i naprawdę przez 3 lata się zmieniłam, on zresztą też. Było bardzo dobrze, pomijając to, że on miał wcześniej problemy z używkami typu tabletki, jakieś lżejsze narkotyki. Dzięki mnie przestał to brać. Planowaliśmy wspólną przyszłość. Wiem, że to głupio brzmi z ust 20-latki, ale faktycznie tak było i to było bardzo na serio. Nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Mam to do tej pory. Było dobrze, ale on czasami miał takie jakby odchyły. Był bardzo inteligentny, z normalnej rodziny, jedynak, z tym, że matka trochę go dołowała, mówiąc rzeczy typu, że coś mu się nie uda, a on nie odczuwał tego jako motywacji. Zaczął czasami wpadać w furię, zdarzyło mu się mnie uderzyć. Doszło do tego, że rodzice musieli wzywać policję. Na moich oczach policjanci musieli go skuć kajdankami, aby sie uspokoił. Rodzice wysłali go na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Oczywiście nic nie wykryto, a tylko się przemęczył tam. Byłam tak przytłumiona tym wszystkim, że tylko do niego dzwoniłam, kiedy tam był, nie odwiedziłam go. Wyrzucał mi to później, ale ja po prostu nie mogłam, nie chciałam. Chciałam już to zakończyć. Później było ciągle źle. Ciągle problemy, on kontra rodzice. Teraz się poprawiło, chodzi na terapię do psychiatry. Jest lepiej, ale nie jesteśmy już razem. On nie może tego zrozumieć dlaczego, a ja, choć jestem pewna, że nie wrócę do niego, to strasznie mi go brakuje. Nie mogłam dłużej znieść tego, jak w złości kazał mi wynosić się z jego domu. Nie mogłam sobie pozwolić na jakieś poniżania, które fundował mi przed obroną dyplomu w szkole (kończyłam liceum plastyczne i przez cały rok pracowałam nad moja pracą dyplomową), przed maturą, przed egzaminami na studia. Musiałam wtedy naprawdę się wysilić, aby te emocje, które mi fundował, nie wpływały na wyniki mojej pracy. Udało mi się i dostałam się na wymarzone studia z dobrym wynikiem. Musiałam jakby stworzyć sobie oddzielną rzeczywistość na ten czas, aby to, co do mnie mówił, nie wpływało na moje starania się o to, na czym mi w tym momencie zależało. Do tej pory męczy mnie smsami, wypisuje. Mówi, że mnie kocha, a za chwilę, że jestem tym i tym. Nie będę mówić jak, bo to oczywiście wulgaryzmy. Jestem strasznie zmęczona, przybita, mam wahania nastrojów, których nie mogę już znieść. Była sytuacja, że zadzwonił do mnie i powiedział. że się zabije. Wiedziałam, że tego nie zrobi, bo jakby miał taki zamiar, to by nie informował o tym, Chciał wymusić spotkanie, jednak jak przyszłam pod jego domem, to już była policja i zabrali go, bo znowu zrobiła się awantura u niego w domu. Mam problem z tym, czy jestem współwinna temu wszystkiemu, bo zostawiłam go kiedy mnie potrzebował w tym szpitalu, ale jego wcześniejsze rzeczy, które mi robił, nie były w porządku i stwierdziłam, że koniec, że nie chcę już tak, że jestem młoda i że każdy musi przeżyć swoją pierwszą miłość. Moja akurat nie okazała się taką, która się samoistnie kończy, umiera śmiercią naturalną. Wszyscy mówią, że on jest nienormalny i że dobrze zrobiłam, ale ja mam obraz innego jego, za którym tęsknię. Oczywiście nie wrócimy do siebie, ale on nadal mnie szantażuje emocjonalnie. Wydaje mi sie, że to się nie skończy, że w końcu któreś z nas popełni samobójstwo. Nie widzę tego jak u innych par, które zwyczajnie o sobie zapominają. Wyprowadzam się teraz na studia, na szczęście do innego miasta i będę mieszkać w pokoju z koleżanką z klasy, dobrą koleżanką, ale boję się, jak będzie reagować na moje napady melancholii, bo zna moją radosną stronę, bezproblemową, lekkoducha. Boję się iść na studia, że skoro nie dałam się przytłoczyć tym wszystkim wcześniej, to może teraz zabraknie mi sił i co wtedy zrobię. Mam napady lęku przed tym. Nie wiem, czy każdy człowiek tak ma, czy mam tylko ja. Nie wiem, czy jestem jakaś nienormalna, czy może każdy coś takiego przeżywa, a tylko ja robię z tego problem. Wiem, że czuję się z tym źle. Mam momentami problemy z rozmową z kimś, bo czuję się bezwartościowa. Ogólnie nie jestem duszą towarzystwa, choć jak już kogoś znam, to potrafię nią być wśród osób, które znam. Na ogół jestem bardzo nieufna, nie wiem z czego to wynika. Ostrożnie dobieram sobie znajomych i te osoby, z którymi rozmawiam po prostu są przeze mnie jakby sprawdzone. Potrzebuję sporo czasu na zbudowanie z kimś wartej uwagi relacji i wiem, że mogę przez to mieć kłopoty. Na szczęście mam na kogo liczyć, jednak nie chcę swoimi powtarzającymi się problemami zasypywać ludzi. Mówią, że pierwsza miłość minie, ale nie widzą, że ja mam po prostu problem ze sobą i że mówienie: ''weź juz przestań, każdy takie coś przeżywa'' wpływa na mnie źle. Przez chwilę myślę: ''nie rozumiesz po prostu'', a za chwilę myślę, że ma rację, a ja robię z igły widły. Nie wiem, czy zobrazowałam mój problem, ale tak to mniej więcej wygląda. Dużo napisałam, a i tak napisałam ogólnikowo. Boję się, że nie poznam już nikogo, kto będzie mnie tak rozumiał albo że mnie zdradzi (on był bardzo wierny), że nikogo nie będzie stać na to, aby postarać się, by do mnie dotrzeć. Boję się, że będę nieszczęśliwa. Wydaje mi się, że cały świat jest idiotyczny. Większość ludzi na nim nie rozumie o co mi chodzi, a nie chcę się do nich dostosowywać, zachowywać się wbrew sobie. To byłoby niezgodne z moimi przekonaniami o sobie. Pozdrawiam