Znęcanie psychiczne w małżeństwie - co robić?
Witam, mam 37 lat, od 7 lat jestem w małżeństwie. Ponad rok temu zachorowałam na nowotwór piersi, po operacji i rocznej chemii udało mi się wygrać. Obecnie jestem z tego powodu szczęśliwa, że mogę cieszyć się zdrowiem, cieszyć się z każdej małej rzeczy na rzecz jakiejś jednej wielkiej. Do tego prawdziwego szczęścia jest mi daleko. Chodzi o relacje z mężem, które są w tragicznym stanie. Od początku małżeństwa wmawiał mi, że swoim sposobem bycia podrywam facetów, że daje im do zrozumienia, że jestem łatwa, że go zdradzam nawet z kuzynem czy szwagrem. Uważa, że skoro nie pracuję, to jestem mniej wartościową kobietą i się tego wstydzi przed kolegami, a gdy składałam podania do pracy, wyzywał mnie, że idę chyba tam, żeby po szatniach uprawiać seks, że się nie nadaję do pracy itp. Gdyby nie religia, wartości wyniesione z domu, wyrzuty sumienia, które wciąż mnie męczą - nie tkwiłabym w tym związku. Wciąż mam poczucie winy, że się nie staram do końca, żeby to wszystko naprawić, bo nie potrafię już go kochać. Nie potrafię za to, że wmówił mi, że jestem dziwna, nienowoczesna. Nasze rozmowy w małżeństwie dotyczyły przeważnie sfery materialnej lub dziecka czy interesów. Mąż jest wielkim materialistą, nie liczą się dla niego sprawy duchowe. Po paru latach sam mi to powiedział, że najważniejsze w życiu są pieniądze i seks, więc dopóki tego nie zrozumiem, nie będzie dobrze. Ja zajmowałam się tylko wychowaniem dziecka i domem, mąż pracował, po godzinach dorabiał, późnymi wieczorami wypijał po 3-4 piwa przy oglądaniu telewizji, w czasie których zajmował się krytykowaniem mnie, wyśmiewaniem, narzucaniem swojego zdania, niekiedy kończyło się nerwami, szarpaniem, gdy zasypiałam o północy, moim płaczem po takim 2 godzinnym znęcaniu, potem przytuleniem mnie i wyznawaniem miłości wraz z groźbami, na koniec seks. Gdy mówiłam mu, że nie lubię seksu, gdy on jest pod wpływem tych paru piw, twierdził, że rozumie, ale on bardzo tego pragnie. Musiałam postarać się zmusić się do tego lub zadowolić go inaczej, tzn. po francusku. Inaczej nie dałby mi zasnąć. Trwa to już tyle lat, a ja już nie mogę tego znieść. Tym bardziej, że podczas leczenia chemioterapią nic się nie zmieniało. Poniżał mnie wyzywając od łysola bez piersi, a potem przepraszał. Nawet po drodze do szpitala awanturował się i kłócił, że tyle dla mnie robi wydając wielkie pieniądze na mnie, a nie rozumiał jak potrzebowałam wsparcia psychicznego, spokoju, a nie tylko pomocy materialnej. Cierpi też z tego powodu nasz 6-letni synek, bo na jego oczach to się dzieje. Męża nie obchodzi, że go w nocy budzi, a potem wmawia, że to przeze mnie, bo gdybym byłą dobrą żoną, to nie byłoby tych kłótni. Mówi, że robi to dla mojego dobra, żebym się zmieniła i że nigdy nie odpuści dopóki się nie zmienię, Ale jak mam się zmienić w takim nacisku. Nie umiem nawet już z nim rozmawiać. Wiem, że to znęcanie psychiczne i po części fizyczne, ale to poczucie winy jest tak silne, bo zrobiłam wtedy coś złego. Przyjęłam tę pomoc psychiczną od innego mężczyzny, co prawda starszego o 13 lat, ale z wartościami duchowymi, inteligentnego, wrażliwego na drugiego człowieka. No i potem tak się stało, że to dzięki niemu czułam się szczęśliwsza podczas tej strasznej choroby, niż gdy byłam zdrowa. Nie mogłam tego ciągnąć, mam rodzinę i musieliśmy razem zrezygnować z tego uczucia. Jest ono cały czas, tylko że w naszych sercach. Czy to ma sens? Wartości rodzinne mam tak bardzo zakorzenione to, że byłoby grzechem, gdybym postąpiła inaczej. Nagmatwałam pewnie, ale ostatnio nawet ciężko jest mi zbudować poprawnie zdania.