Czuję się jak wariat, wiele namąciłam, wiele pomieszałam - co mam robić?
Witam. Mam 24 lata. Od kilku lat borykam się z wahaniami nastroju. Moje życie jest strasznie dziwne i pogmatwane. W dzieciństwie w rodzinie panował problem alkoholowy, ojciec, babcia i dziadek byli uzależnieni od alkoholu. Ojciec pod wpływem alkoholu robił ciągle awantury, nie raz zdarzyło się, że podnosił rękę na moją mamę, a ja byłam tego świadkiem. Przez mgłę pamiętam jak uciekałam nie raz z mamą z domu, żeby ojcu przeszedł napad złości i nieważne, która to była godzina, mama starała się wyjść ze mną z domu. Babcia i dziadek (mieszkaliśmy razem) namawiali ojca do picia, a po libacji były zazwyczaj kłótnie. Kiedy ojciec był trzeźwy, był osobą całkiem w porządku. Takiego go lubiłam.
W dzieciństwie trenowałam pływanie przez okres 10 lat - byłam w tym całkiem niezła. Jednak robiłam na przekór ojcu i opuszczałam się w tym strasznie, ponieważ to było jego niespełnione marzenie z młodości, aby zostać dobrym sportowcem - mu się nie udało - więc wywierał na mnie presję i chciał, abym to ja osiągnęła wielki sukces. Nie dostawałam nigdy pochwał, zawsze było to tylko potępienie. Ciągle powtarzał, że powinnam być we wszystkim lepsza, że to co robię to jest nie wystarczająco dobre. Tak było praktycznie w każdej dziedzinie... Ok 5 lat temu, listopad, zmarła babcia (ta, z którą mieszkałam), było mi przykro choć wstyd się przyznać, ale w głębi duszy cieszyłam się, że już jej nie będzie, ponieważ ona była głównym prowokatorem w domu do picia alkoholu. Ojciec był załamany (to była jego matka), ale jego problem z alkoholem wcale nie zniknął, a wręcz się nasilił.
W grudniu tego samego roku zmarł dziadek - ojciec już całkiem się załamał i alkohol stał się jeszcze lepszym jego przyjacielem. Następnie on sam w marcu następnego roku też zmarł. Fakt, ja i mama przeżyłyśmy to strasznie (uważam, że już wtedy powinnyśmy zasięgnąć rady jakiegoś psychologa - nie zrobiłyśmy tego), mimo to że był on alkoholikiem i że stwarzał wiele przykrych sytuacji - kochałyśmy go bardzo. Miałam nadzieję, że to koniec problemów alkoholowych wokół mnie- myliłam się. Mama popadła w alkohol. Mama była nieobecna. Miałam wtedy ok. 17 lat, potrzebowałam kogoś, kto mnie wesprze, kogoś bardzo bliskiego. Wtedy cały mój świat legł w gruzach. Następnie mama zaczęła spotykać się z innymi facetami, miałam tego dość, wprowadzało mnie to w stany furii, agresji, złości. Wtedy pierwszy raz targnęłam się na swoje życie (najadłam się silnych tabletek), uratował mnie wtedy mój chłopak. Leżałam w szpitalu przez kilka dobrych dni. Wyszłam z tego cała i zdrowa. Przez pewien okres czasu było znowu ok, mama wróciła do formy, ja również. Po jakimś czasie wpadłam w nieciekawe towarzystwo - narkotyki... Udało mi się z nich wyjść. Od 3 lat jestem czysta. Jednak moje problemy psychiczne biorą gorę.
Tak jak pisałam na początku, że borykam się z wahaniami nastrojów - to fakt, tak było wcześniej. Albo ciągłe przygnębienie, smutek, niespełnienie, pustka itp albo chwile euforii, podniecenia i zadowolenia. Teraz zauważam, że jest coraz gorzej. Nie mam na nic siły, ogarnia mnie ciągłe niezadowolenie, przygnębienie, problemy z zasypianiem, budzenie się w nocy. Kiedy przychodzi pora budzenia to mam z tym wielki problem, ciężko się wybudzam, w ogóle z łóżka mi się nie chce wstawać. Zdarza się często tak, że przesypiam całe dnie. Nie mam siły na codzienne obowiązki, chodzenie do pracy to już dla mnie katastrofa, zwykłe obowiązki domowe, sprzątanie, gotowanie itp. - wręcz mnie to przeraża. Kiedyś tak nie było, jakieś dwa lata temu lubiłam to wszystko robić, miałam na to siłę, miałam odrobinę optymizmu w sobie. A teraz, ciągły smutek - często wydaje mi się, że żyję w innym świecie, że to co się dzieje tu i teraz to nie jest realne. Układam sobie sama w głowie jakiś inny świat - świat marzeń - w którym próbuje się odnaleźć i nim tylko żyję, a to co się dzieje wokół zupełnie mnie nie obchodzi.
I takie stany nie mijają, od ponad roku czuje się fatalnie. Często boli mnie głowa, zaczęłam mieć problemy z żołądkiem. Wszystko mnie dobija. Najgorsze jest to, że bardzo bym chciała spotkać się z psychiatrą lub z kimś, kto by mi mógł pomóc, ale obecnie mieszkam za granicą, a dokładniej w Danii (nie znam języka - komunikuję się za pomocą jęz. ang.). W Polsce jestem raz na pół roku. Dobija mnie to wszystko, boję się każdego kolejnego dnia... Niby mam przyjaciół, a czuję się taka samotna. Znajomi sami zauważali, że jest ze mną coś nie tak. Próbuję nie raz przeanalizować sobie swoje problemy, że to co się dzieje ze mną teraz może mieć jakieś powiązanie z przeszłością. Nie uważam, że miałam aż tak złe dzieciństwo, pomijając fakt alkoholu w rodzinie, było całkiem miło. Wiec dlaczego teraz tak się czuje, czemu mnie to dopadło? Boję się, że długo nie wytrzymam takiego stanu i po raz kolejny targnę się na swoje życie...
Nie jestem też w stanie sama określić co ze mną jest nie tak, co jest przyczyną, i jak mam sobie pomóc. Dlatego też postanowiłam to wszystko opisać tutaj. Jest to moje pierwsze takie wyznanie publiczne. Ale ja już naprawdę nie daję sobie z całym życiem rady. Mam wrażenie, że moje życie przelewa mi się między palcami, a ja dalej stoję w miejscu. Wiele rzeczy robię wbrew sobie, tak aby innych zadowolić, nie siebie. Innymi razy jestem totalną egoistką, a później mam o to do siebie żal. Często czuję się odpowiedzialna za wszystkie krzywdy, które dzieją się w okół mnie. Pragnę, aby każda bliska mi osoba miała dobrze i często dzięki temu czuje się wykorzystana. Robię wiele złych rzeczy, zdradzam chłopaka, z którym jestem od 3 lat. Najgorsze jest to, że wiem, że robię źle, ale wcale nie mam później wyrzutów sumienia. W chwili zdradzenia czuję się bardziej dowartościowana. Czuję, że miłości szukam nadal, że ten, z którym jestem nie jest na całe życie, że go nie kocham - więc po co z nim jestem? - sama nie wiem... To wszystko jest takie trudne. Nawet nie wiem gdzie się pogubiłam, jak mam się odnaleźć, co zrobić.
Ciągle płaczę, złoszczę się, wyżywam się wręcz na osobie, z którą mieszkam, np. dzisiaj: chłopak zrobił obiad (o dziwo!) - wiedziałam, że to miłe z jego strony i zamiast mu podziękować to zrobiłam awanturę o to, że ja odmroziłam to mięso i chciałam zrobić zupełnie inną potrawę niż to co on zrobił ;/ Potem wiedziałam, że nie powinnam była mieć do niego wyrzutów, jednak nie przeprosiłam go za to... I tak jest dzień w dzień, ciągle coś co wytrąca mnie z równowagi, co budzi we mnie albo straszne nerwy, albo smutek i przygnębienie. Ogarnia mnie pustka, niespełnienie i obwinianie siebie "powinnam była zrobić tak, a tego nie zrobiłam" wiec żałuję. Nie uczę się również na błędach, ciągle popełniam te same. Oczywiście spotykają mnie też miłe rzeczy, miłe sytuacje i wspaniali ludzie, jednak jak odczuję ich brak, tęsknię za tym cholernie, a wspomnienia zamiast wywoływać uśmiech na twarzy, przywołują smutek, ponieważ to już było i się skończyło :( " Miłe wspomnienia mnie bolą..." Czuję się jak wariat... Więcej chyba pisać nie muszę, i tak już wiele namąciłam, wiele pomieszałam. Mam nadzieję, że ktoś mi odpowie na mój list i może da mi jakąś radę jak mam sobie z tym poradzić i co wg was się ze mną dzieje.