Czy to tylko egoizm i próba przejścia przez życie po najmniejszej linii oporu czy może jestem nienormalna?
Nie odczuwam takich uczuć jak miłość czy tęsknota i nie chodzi mi tylko o miłość do osoby odmiennej płci.Mój problem wiąże się z tym, że nie potrafię się określić w kontaktach z mężczyznami, na początku tłumaczyłam to sobie w ten sposób, że może jeszcze nie trafiłam na tego jedynego (w końcu jestem młodą osobą) i z nadzieją czekam dalej, ale jakiś czas temu zrozumiałam, że nie tylko o mężczyzn chodzi, zauważyłam, że nie darze żadnymi uczuciami przyjaciół, rodzeństwa, rodziców...
Bardzo źle się z tym czuję, ale nie potrafię w żaden sposób wpłynąć na zmianę mojego podejścia do ludzi. Często kieruje mną niewytłumaczalny gniew i wstręt do teoretycznie bliskiej mi osoby (np. przyjaciółki czy mamy) mówię wtedy okropne rzeczy, które nie rzadko są bolesną prawdą - problem polega na tym, że mówię to w okrutny sposób i po pewnym czasie bardzo tego żałuję. Zdaję sobie wtedy sprawę, że to we mnie tkwi problem, a nie w nich, żal mi się siebie robi jak pomyślę, że rodzice, przyjaciele kochają mnie, innych ludzi, potrafią dzielić uczucia na innych. Ja nie potrafię nic poczuć. Myślę czasem, że muszę być straszną egoistką albo mieć serce z kamienia.
Nie chcę się nad sobą użalać - po prostu męczy mnie stan rzeczy, który utrzymuje się już bardzo długo, w sumie to od kiedy pamiętam tak jest. Nie potrafię określić moich planów na przyszłość, nie mam żadnych celów w życiu. Czasem po prostu nie mam ochoty otwierać ust, żeby odpowiadać na jakieś bezsensowne pytania zadawane przez rodziców czy znajomych. Kiedy problemy mnie przerastają, myślę, że lepiej było by umrzeć i nie przejmować się niczym. Moja egzystencja opiera się głównie na tym, że godzę się ze stanem rzeczy na który i tak nie mam żadnego wpływu, a moje życie upływa gdzieś obok. Mam wrażenie, że jestem tylko biernym obserwatorem.