Nie wiem, kim jestem - co mam robić?
Ja, mająca 20 lat, nie mam pytań, które można podsumować jednym "co dalej z moim życiem?". Mam rodzinę, gdzie pojawiają się normalne rodzinne problemy. W skutek pewnych zbiegów okoliczności studiuję to, co chcę i chciałam studiować. Uczę się z grupą naprawdę świetnych osób. Jako studentka I roku znalazłam naprawdę dobrą pracę. Mam przyjaciół, a doskonale znam powagę tego słowa, nie używam go pochopnie. W tej chwili żyję w normalnym mieszkaniu, trochę lepszym niż typowo studenckim, z normalnymi ludźmi. Nie jestem uważana za osobę brzydką. Nie mam problemów z wagą. Mam zainteresowania, którymi się zajmuję. Lubię sport. Owszem, trzeba uważać na wydatki. Czasami na coś nie wystarczy, czasami się nie przelewa. Ale radzę sobie i akceptuję to, co mam. Przyjemnie to wszystko wygląda. Co tu więc nie gra? Czuję się pusta. To, że akceptuję to, co mam, nie oznacza, że jestem szczęśliwa, a przecież każdy do szczęścia dąży. Zżera mnie obojętność. Po sytuacjach trudnych, gdzie miałam myśli samobójcze, które to myśli czasami jednak wracają (Nie, nie zrobiłabym tego. Nie warto. Muszę żyć dla mamy i może dla paru innych osób), stałam się zupełnie obojętna. Nie smucą mnie problemy, mało co mnie cieszy. Co jest nie tak? To brak miłości chyba. Tak, mam czas. Ale kiedy moje rówieśniczki miały za sobą swoje miłości, ja co najwyżej dwa razy się zauroczyłam. Bez wzajemności oczywiście. Nigdy nikogo nie miałam do tej pory, a w dzisiejszych czasach nie jest to normalne. Sama, chyba nawet trochę na siłę, staram się być samodzielna, samowystarczalna. Nie chcę być postrzegana jako mała bezbronna dziewczynka. Już jako mała dziewczynka wolałam trenować sztuki walki niż taniec, co robiłam zresztą w czasach licealnych. Jednak moje zamiłowanie do bicia się, nie wyklucza faktu, że chcę być kobieca. Nie jestem "babochłopem". Wracając do miłości. Może raz, może dwa ktoś we mnie. Może nawet teraz ktoś daje mi jakieś oznaki. A może tak mi się tylko wydaje. Może nawet to moje obecne zauroczenie. Oczywiście czasami wydaje mi się, że ja mu się podobam, ale to pewnie z powodu zauroczenia. To nie jest możliwe, bo widziałam, jak zachowuje się w stosunku do innej, którą sam co prawda określił "kumpelą". Nie, tak nie traktuje się nawet tych lepszych koleżanek. Dlatego sama muszę miażdżyć swoje nadzieje i czekać, aż mi przejdzie. Nie chcę go widzieć, czuć jego zapachu, słyszeć jego głosu, z jednoczesnym codziennym oczekiwaniem spotkania. Nie wiem, jak to jest z poczuciem mojej własnej wartości. Chyba jest niskie. Boję się usłyszeć, że jestem głupia. I to mój jedyny lęk. Nawet nie wiem, kim jestem. Nie wiem też, jaki mam temperament. Przy wypełnianiu specjalnie stworzonego testu dowiedziałam się, że jestem sangwiniko-melancholiko-flegmatyko-cholerykiem. Z delikatnym naciskiem na to ostatnie. Jakie jest moje pytanie? Kim jestem? Kiedy jestem sobą? Wiem, jak ma potoczyć się moje życie, ale nie wiem, do czego mam dążyć, kiedy mowa tu o uczuciach. Ktoś starszy i o wiele mądrzejszy stwierdził, że mam dwie twarze. Ta na co dzień, delikatna i niemalże dziecięca, jest maską dziewczyny, o której mówi się "ona jest twarda". Podobno widać to na zdjęciach. Nie wiem sama. Tak właściwie stwierdzono dwa razy. Nie potrafię zrobić tak, żeby zakochać się ze wzajemnością, dlatego rezygnuję i zostaję sama. Choć to nie jest pozytywne w żaden sposób. I nie potrafię tego w żaden sposób wypowiedzieć komukolwiek. Nie wiem tak naprawdę, jakie jest moje pytanie.