Jak posklejać połamane życie, skąd wziąć siłę?
Witam, pokrótce przedstawię swoją historię: pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej (agresja ojca, alkoholizm matki, brak akceptacji od najmłodszych lat ze strony rodziców). W wieku 15 lat zachorowałem na zaburzenia lękowo-depresyjne (pobyt w szpitalach, całkowity paraliż normalnego życia przez 3 lata). Następnie popadałem w alkoholizm. Poznałem dziewczynę, której robiłem piekło z życia w wyniku mojej nerwicy i zaburzeń osobowości (megalomania, dysmorfofobia, agresja czynna, ekshibicjonizm mentalny, agresja do całego świata, izolowanie się). Wytrzymała ze mną 3 lata (razem wyjechaliśmy z małego miasta na studia). Na ostatnim roku studiów byłem już totalnie sam i właściwie co dzień w samotności się upijałem, a jeśli już miałem kontakt z ludźmi, to zawsze zrobiłem coś co odstraszało mnie od innych (agresja, wulgarność, wywlekanie nieprzyzwoitych spraw z własnego życia, seksoholizm, megalomania - po alkoholu najczęściej). Nie myślałem zupełnie o przyszłości, studia skończyłem z miernym wynikiem, jako że szedłem "po najmniejszej linii oporu". Nie potrafiłem utrzymać żadnej pracy po studiach, wciąż wpatrzony w swój brud wewnętrzny, z którym sobie nie radziłem, roztrząsając to co wyprawiam z własnym życiem. Nie potrafiłem się skoncentrować (wciąż piłem, brałem psychotropy i leki nasercowe, paliłem marihuanę). Wróciłem ze studiów do rodzinnego miasteczka, gdzie mam zszarganą opinię przez różnego rodzaju wybryki. KAŻDĄ relację w przeciągu 11 lat kończyłem jakimś idiotycznym akcentem, "akcją" z mojej strony, wszystkie relacje koleżeńskie i erotyczne kończyłem przez niedojrzałość, alkohol, złe emocje. Jestem teraz zupełnie sam w tym moim miasteczku, gdzie trudno o pracę (nie mówiąc nawet o dobrze płatnej), wzgardzony przez wszystkich. Jeszcze na studiach myślałem, że jestem zdolny, żyłem w nierealnym świecie depresyjno-alkoholowo-megalomańskim. Jedyne do czego dążyłem to seks, upicie się, upalenie marihuaną, właściwie się nie rozwijałem, "olewałem" wszystko. Teraz nie piję, nie palę marihuany, odczuwam głęboki bezsens życia, nie mam chęci na spotkanie terapeutyczne, często powracają migawki z życia - te wstydliwe dla mnie momenty, w których się po prostu ośmieszałem i budziłem odrazę u ludzi. Wiem, że zszarganej opinii nie odbuduję, na wyjazd do innego miasta nie mam pieniędzy, posiadam niewiele zdolności przydatnych na rynku pracy, staram się rozwijać w kierunku "społecznej użyteczności", lecz silna depresja przeszkadza mi często w tym. Często czuję, że w ogóle nie nadaję się do życia, mieszkam z rodzicami, czasem każda sekunda samotności jest wprost nieznośna, myśli samobójcze są już na tym etapie, że przestałem się obawiać tego aktu, ale jeszcze coś mi mówi, że mam z tym troszkę poczekać. Jest mi cholernie ciężko, choć wiem, że gdy nie piję, potrafię przynajmniej nie robić złych rzeczy, ale depresja silna istnieje. Myślałem naiwnie, że wszystko mi "z nieba spadnie", gdy skończę studia, że usamodzielnię się jak moje rodzeństwo, że osiągnę sukces (to dopiero naiwność). Mam więc pytanie: jak wyjść z tego wszystkiego, jak odbudować swoje życie, czy konieczna jest psychoterapia (w miasteczku nie mam nawet takiej możliwości), jak samemu przetrwać ten trudny okres "olśnienia", że jestem totalnym ZEREM i nie mam nic? Dziękuję za odpowiedź.