Odejść, bo już się nie zmieni, czy coś ratować?
Witam, jestem z moim R ponad 5 lat, mamy dwóch chłopców 4 lata i 2 lata, od kiedy pamiętam u nas w rodzinie są spokojne dni i dni wojny. Wojnę robi nam R, potrafi zmieniać swoje zachowanie, swoje nastawienie do nas w trakcie sekundy, staje się innym człowiekiem - nie ma dla niego zahamowań, jak wpada w szal to nie panuje nad słowami, czynami… Sytuacja z dzisiaj: dzieci chciały żeby ubrać choinkę, starszy synek, 4-latek, prosił tatę kilka godzin, zanim ten zgodził się pójść z nim do piwnicy po choinkę, gdy już przynieśli drzewko najpierw zrobiła się awantura, że synek porozrywał niechcący lampki choinkowe, potem, że choinka jest krzywa. Potem dzieci zaczęły wieszać plastikowe bombki na choinkę - R pił w tym czasie piwo - raptem zaczął krzyczeć, żeby zdjęli te bombki, bo choinkę zaczyna się ubierać od światełek, jak ja chciałam stanąć w obronie dzieci to zerwał się z fotela, zaczął kopać choinkę, kopać bombki, dzieci plakaty, ja go prosiłam, żeby tak nie robił, zaczął wrzeszczeć do nas, przeklinać, epitetami nas obsypywać - dzieci bardzo się wystraszyły... To nie pierwszy raz - co jakiś czas tak się dzieje, takie zachowania u R są, zmienia się w jednej chwili, w większości razy jak wypije coś, ale przecież to nie jest usprawiedliwienie. Od sierpnia do listopada byłam na drugim końcu Polski u rodziców, tam dzieci się wyciszyły, uspokoiły, R dzwonił codziennie, tak tęsknił za dziećmi, a jak wróciłam to zaczęło się to samo... Dodam, że ja mam 31 lat, R 54, ma rozwód za sobą. Nie mam już siły, ile można znosić obelgi, wyzwiska, z naprawdę żadnych przyczyn? Co ja mam zrobić? Odejść, bo już się nie zmieni, czy coś ratować? Tylko jak? R na pewno się nie zgodzi na jakaś wizytę u specjalisty - wg niego to ja jestem inna, on jest najlepszy…