Problem z nawiązywaniem kontaktów i akceptacją siebie
Witam, mam 18 lat. Od zawsze mam o sobie niskie zdanie, uważam, że słusznie, ale nie o to tu chodzi. Nie potrafiłem siebie zaakceptować, teraz jestem w drugiej klasie technikum. Już w podstawówce nie lubiłem siebie, w gimnazjum to się nasiliło. W 3 klasie był taki "moment krytyczny". Z dnia na dzień czułem się taki odosobniony, męczyło mnie to uczucie coraz bardziej. W końcu postanowiłem się zabić, wszystko zaplanowałem, ale wieczorem gdy miałem to zrobić, nie miałem odwagi. Wtedy pomogli mi bardzo znajomi, w sumie uspokoiło się. Myślę, że akceptuję siebie, chociaż jestem zupełnie inny niż chciałbym być, nie potrafię patrzeć na siebie w lusterko, być pewnym siebie, dostrzegam tylko swoje negatywne cechy, nie umiem nawet mówić pozytywnie o sobie. Ale jest okej, da się z tym żyć, poza tym, że co jakiś czas kumuluje to się we mnie, jak dzisiaj. Najpierw jest to złość, jestem na wszystkich wściekły, potem takie zamulenie i przychodzi ochota, żeby skończyć to wszystko. Jednak wiem, że nie dam rady. Nie wiem nawet jak to opisać, jest to czymś w rodzaju ogromnego zdołowania się, bezsilności. Wiem jaki jestem, nie potrafię siebie zmienić, choćbym nie wiem jak próbował. Oceny mam coraz gorsze, ale nie potrafię się zmusić do robienia czegokolwiek regularnie, nauki, czy jakiegoś celu który sobie wyznaczę, z czasem przychodzi uczucie że nie dam rady i nie potrafię przezwyciężyć tego. Nienawidzę siebie, tego kim jestem. Nic nie potrafię nieraz robić, mimo że coś zaczynam, "zawieszam się", staję i myślę o sobie, dlaczego tak jest, dlaczego jestem inny. Nieraz trwa to nawet całymi dniami. Nie potrafię z tym żyć. Mam również problem z nawiązywaniem kontaktów, czuję się strasznie niepewnie wśród ludzi, których dobrze nie znam, nie potrafię wyjść, zazdroszczę kolegom, którzy przy osobach których nie znają prawie w ogóle potrafią być sobą. Ja wtedy stoję z boku jak cień i nie odzywam się, mam uczucie jakby patrzyli na mnie jak na dziwoląga, każdy słowo usłyszane od znajomego czy obcego interpretuję potem w głowie, czy nie było skierowane we mnie, albo czy nie było w nim jakiegoś podtekstu. W sumie czuję się trochę dziwolągiem, mam inne zainteresowania niż wszyscy, dlatego z większością nie potrafię się dogadać. Nie wiem, czy czytelnie opisałem to, co czuję, ale w sumie nie potrafię tego jakoś nazwać, czy inaczej opisać. Nie wiem, co mi jest, wątpię, żeby to była depresja, bo ja tak mam od zawsze. Zastanawiam się czy da się to zmienić. Zabić się nie potrafię, chociaż chciałbym. Istnieje jeszcze opcja, żeby "ogłupić się". Znam ludzi, którzy biorą różne rzeczy, przesadzają z tym na tyle, że są uzależnieni i tak ogłupieni, że nie potrafią się nawet przejmować, może to jest jakieś rozwiązanie... No i pewnie jeśli będzie jakaś odpowiedź, to coś w stylu powinieneś udać się do specjalisty... Rodzicie wiedzą, że mi czasem odbija, raz się zwierzyłem, to zapytali na początku, czy może chcę iść do psychologa, wyśmiałem ich oczywiście, ale po paru dniach spytałem czy to aktualne. Usłyszałem, że zachowuję się jak rozpuszczone dziecko, któremu coś nie wyszło... Nigdy więcej nie chcę z nimi o tym rozmawiać. Sam pieniędzy nie mam, więc wątpię, że dałbym radę dostać się do lekarza...