Brak chęci do życia - jak sobie pomóc?
Hm, jak by tu zacząć. Zawsze myślałem, że nie należę do ludzi, którzy się nad sobą użalają. Urodziłem się w sierpniu 91, rok później we wrześniu umarł mój ojciec, mama została sama w ciąży z moim bratem (urodził się w styczniu 93). Mama z zawodu pielęgniarka, mieszkaliśmy przez pierwsze 9 lat w hotelu dla pielęgniarek (wspólna łazienka, kuchnia), lekko nie było. Brat jak się urodził okazało się że ma WZW typu B (prawdopodobnie zaraził się w szpitalu, ale mama nie otrzymała żadnego odszkodowania, ponieważ była z bratem w kilku placówkach i nie można było udowodnić winy jednej konkretnej). 2 lata spędził w szpitalu (w którym mama pracowała) ja siedziałem u sąsiadki, do której mówiłem mamo. Ja miałem WZW typu C (brzmi niewiarygodnie, prawdopodobnie też zaraziłem się w szpitalu, ale ja nie musiałem leżeć w przeciwieństwie do brata). W 2000 dostaliśmy 2 pokojowe mieszkanie komunalne (w porównaniu do hotelu to luksus) na osiedlu. Po drodze zdarzały się różne (głównie moje lecz nie tylko) problemy zdrowotne: padaczka, zmienny wrodzony zanik odporności organizmu (przetoczenia immunoglobulin, co 4 tyg. do końca życia), zanik mięśni w nogach (miałem ponoć jeździć na wózku), zapalenie pręcikowo-czopkowe siatkówki, jaskra (wymieniłem te większe bo za dużo by pisać). Mama w 2001 roku poznała mężczyznę, z którym nieszczególnie się dogadywaliśmy (parę razy po ryju dostałem, ale nie powiedziałbym, że byłem maltretowany), w 2002 roku mama straciła pracę, ponieważ miała problemy z kręgosłupem i zostaliśmy na utrzymaniu ojczyma (jestem pewien że gdyby nie to że nie była w stanie sama nas utrzymać to po jakimś czasie by od niego odeszła). W wieku 15 lat zaczęły się pierwsze imprezy z alkoholem, ogółem życie miałem raczej ciekawe (pale do teraz mnóstwo marihuany, prócz tego sporadycznie amfetamina, LSD, 2c-e, kodeina, tramadol, efedryna - uzależniony jestem jak dotąd tylko od nikotyny). Większość czasu spędzałem na osiedlu (odkąd się wprowadziłem zależało mi na tym, żeby mnie szanowano, trochę się biłem, jako osiągnięcie mogę powiedzieć, że nigdy w życiu nie stchórzyłem, nie byłem jakimś wielkim penerem, ale ludzie uważali co o mnie mówią). Mimo wszystko uczyłem się nie najgorzej, dostałem się do dobrego liceum, pierwszą klasę liceum zawaliłem z powodu choroby (miałem 75% nieobecności przez padaczkę, miałem odmianę brzuszną, czyli brzuch mnie z rana bardzo bolał i traciłem przytomność na parę godz., tak 2-3 razy w tyg.). Z klasą utrzymywałem średni kontakt, bo rzadko byłem w szkole, dlatego ograniczyłem znajomych tylko do osiedla, poza tym trochę gardziłem kolegami z klasy, uważałem że nic nie wiedzą o życiu. Z zainteresowań mogę zaliczyć basen (7 lat), siłownie (2,5 roku) kick-boxing (1 rok), poza tym 2 lata z rzędu ze znajomymi byliśmy w ustroniu morskim w wakacje, więc nie siedziałem tylko na ławce chlałem i ćpałem. Życie było OK, ale w tego sylwestra pokłóciłem się praktycznie ze wszystkimi znajomymi i do teraz z nimi nie gadam. Mam dziewczynę, ale mimo wszystko czuję się cholernie samotny, prócz tego dobija mnie monotonia życia, dzień w dzień jaram (załatwiłem sobie rentę socjalną, mam też rodzinną po ojcu, więc pieniądze to nie problem teraz). Dwa razy w tyg. widzę się z dziewczyną, jestem teraz po maturach, prawdopodobnie zdałem, powinienem się cieszyć, ale się nie cieszę. Nic mnie nie cieszy, bardziej popadłem w używki z nudy, dla zabicia czasu i żeby się sztucznie uszczęśliwić. Dużo szybciej się upijam i prawie zawsze mam urwany film, poza tym jestem od jakiegoś czasu zawsze agresywny po alkoholu, więc go mocno ograniczyłem, ale za to więcej pale marihuany, jem kodeinę i tramadol (mama dostaje receptę z powodu bólów kręgosłupa). Proszę o pomoc, co zrobić żeby zacząć się cieszyć? Nie uważam, że to wina używek, ponieważ stosuję je już od paru lat (głównie marihuanę) a problemy mam od ok. 8 miesięcy. Pomóżcie, bo nie widzę sensu tak dalej żyć, nie wiem co zrobię...