Czy normalną rzeczą są ciągłe ataki płaczu na skutek czasowego rozstania z bliską osobą?
Mam 26 lat. Zawsze potrzebuję mieć przy sobie osobę, która jest dla mnie pewnego rodzaju oparciem - wtedy wszystko jest ok. Gdy jednak przychodzi moment rozstania nie potrafię sama funkcjonować. Wszystko wtedy przybiera szare kolory i nic mi się nie chce, wręcz tracę sens życia.
Niestety znów zbliża się taka sytuacja - mój mąż wkrótce ma wyjechać do Afganistanu na ponad półroczną misję. Ja już teraz na myśl o tym nie potrafię normalnie funkcjonować i nachodzą mnie ataki płaczu. Zostanę sama w pustym mieszkaniu dodatkowo bez bliskich osób w pobliżu. Wiem, że inni ludzie znoszą takie sytuacje normalnie. Ja jednak nie wyobrażam sobie tego i wiem, że całymi dniami będę tylko płakać.
Miałam już takie sytuacje w życiu i wiem, że nie potrafię nad tym panować. Mimo iż czasami (np. wieczorami) potrafi być lepiej i te okropne czarne chmury gdzieś odchodzą, to jednak budzę się rano i wszystko znów powraca: mam okropny humor i zaczynam płakać. Nie potrafię tego wszystkiego dokładnie opisać słowami... Inne osoby zazwyczaj mnie nie rozumieją w tej sytuacji. Chciałabym wiedzieć dlaczego tak reaguję i umieć sobie radzić w takich sytuacjach.
Czy to jakaś nerwica, histeria albo stany depresyjne? Nie wiem czy to może mieć wpływ na moją sytuację, ale na koniec dodam, że moja matka urodziła mnie w wieku 47 lat i ponoć przez całą ciążę płakała, gdyż lekarz powiedział jej, że albo ona, albo dziecko umrze. Miała usunąć ciążę, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała i zaryzykowała.