Dlaczego mam tak zmienne diagnozy?
Jestem 36-letnim mężczyzną i leczenie psychiatryczne zacząłem w okresie ostatniej klasie technikum w 1993. Na początku lekarze i psycholodzy stwierdzali zaburzenia osobowości. Brałem trójpierscieniowe leki przeciwdepresyjne, lek z grupy SSRI oraz benzodiazepiny. Te dwa ostatnie w 1996 roku po tym jak nieskutecznie wg mnie byłem leczony przez psychiatrę kobietę w przychodni. Nie chciała przepisywać mi benzodiazepin tylko neuroleptyki, leki uspokajające i przeciwdepresyjne.
A ja dalej byłem w dołku i próbowałem w 1994 podciąć żyły z powodów, które teraz wydają mi się błahe. Wtedy byłem bierny i wycofany . No i w 1996 zbawienie dał mi lek uspokajający z grupy benzodiazepin u prywatnego psychiatry. Miałem straszny nastrój, a po zażyciu tego leku po południu, bo chciałem, żeby działał do końca dnia, dostawałem istnego błogostanu i wszystkie złe, dobijające nastroje mijały. Niestety, problemy w domu z tatą i pracą nie lubianą w ogrodnictwie, a także wcześniejsze próby samobójcze spowodowały, iż nawet leki przeciwdepresyjne i benzodiazepiny w końcu poległy i zażyłem 100 tabletek rzeczonego leku.
Byłem pod respiratorem i wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym i tak od 1996 roku po tej próbie wraz z następnymi oraz łóżkiem i wycofaniem przewegetowałem do 2007 roku. Były szpitale, psycholodzy, psychiatrzy i chyba wszystkie psychotropy testowane na mnie. Nic nie rokowało poprawy, a lata 2001-2007 to istne dno. Zatrucia lekami, reanimacje, degradacja. W 2006 lęk napadowy spowodowany być może właśnie nadużywaniem substancji psychoaktywnych spowodował największy koszmar, jaki miałem podczas tych lat.
Ataki były codziennie i w końcu ani leki z grupy SSRI ani benzodiazepiny przestały być skuteczne i po roku byłem tak zdesperowany, iż jako człowiek wściekły na Boga i ateista pojechałem do klasztoru w Gidlach i popiłem winka w ampułce, o dziwo nawet się modląc. Po prostu byłem już tak zdesperowany, iż powiedziałem, że spróbuję wszystkiego, byle ataki ustały. Do dziś mówię, że tam chyba cud jakiś nastąpił, przemiana, bo ataki ustępowały i były słabsze, aż w październiku 2007 roku zupełnie odeszły. Skończyły się zatrucia lekami, skończyły się pobyty w łóżku i zwrot o 180 stopni. Życie w odwrotną stronę. Mój lekarz długoletni, psychiatra, mówił, iż nie rokował mi poprawy po tylu latach i nie miał jeszcze takiego pacjenta!
Idylla trwała do lutego 2010 roku, czyli całkiem niedawno, kiedy być może zawiedziony brakiem owocnych poszukiwań w Internecie intymnych przyjaźni doprowadziłem do kolejnej próby - skok z wysokości. Leżałem z połamanym kręgosłupem, z przewierconą czaszką trzy tygodnie na Śląsku w Piekarach . Teraz chodzę w gorsecie. Jednak po tej zaskakująco niespodziewanej próbie, po której byłem w strasznym dołku i różnych psychicznych kryzysach, nie poddałem się! Nie wróciło łóżko, ale lekka fobia społeczna, po której teraz nie ma śladu, i tylko gorset hamuje mnie przed wyjazdem do klubu dla osób z podobnymi kłopotami, brakuje kina, towarzystwa, ale na dzień dzisiejszy jest całkiem nieźle.
Trochę odszedłem od wiary po tej próbie, ale nie trwało to długo i teraz wierzę, że znowu góra pomoże. Po tym wypadku - próbie leczył mnie psychiatra z Bytomia i zmieniał diagnozy i leki jak rękawiczki. Była mania rozpoznana, potem schizofrenia prosta, hipomania, różne neuroleptyki itd... Przygodę z nowym psychiatrą zakończyłem, bo powiedział mamie, że on nie wie, co mi jest, do niczego mu nie pasuje, no i wróciłem do starego psychiatry, który zaakceptował moją prośbę o lek przeciwdepresyjny, o którym nie chciał słyszeć ten z Bytomia. Teraz jest rewelacja!
Jest lek, lęki i przygnębienie mijają, poza tym na sen benzodiazepiny, lek stabilizujacy nastrój, neuroleptyk i doraźnie beta-bloker i benzodiazepina krótko działająca, ale po leku przeciwdepresyjnym spożycie benzodiazepin i beta-blokera znacznie spadło. Rozpoznawano więc u mnie różne typy schizofrenii - nigdy nie miałem głosów ani omamów, CHAD, hipomanię, depresję. Pewna psycholog od lat idzie pod prąd i twierdzi, że nigdy nie miałem i nie mam schizofrenii, a raczej stany zaburzenia osobowości oraz napięcie i stany lękowe .
Moje IQ wynosi około 115 - badanie z 1993 roku wg testu Binneta na kwadratach. Na pewno nie jestem zdrowy w pełni psychicznie, ale logika i przytomność umysłu nawet jednego psychiatrę skłoniły do stwierdzenia, że on nie czuje i nie widzi u mnie choroby psychicznej. Były to kwalifikacje na tzw. centrum aktywności w klubie dla osób po lub w trakcie zaburzeń psych. lub remisji. Dokładnie był to wrzesień 2009. Lekarz jednak się chyba pomylił, bo owszem było bezobjawowo, ale lutowa próba? I teraz znowu prawie całkiem nieźle.
Czy są to rzuty? Czy w przyszłości dalej będzie tak zmiennie? Mam I grupę inwalidzką i 800 zł co miesiąc. W zeszłym roku mój psychiatra wątpił czy otrzymam ponownie rentę na komisji, gdyż nawet podjąłem studia zaoczne w 2008 roku na farmacji, ale zlikwidowano naszą grupę, bo za mało chętnych, a były to studia płatne. W grudniu mam komisję rentową po pięciu latach i chyba po przejściach z lutego otrzymam dalsze uprawnienia. Marne pocieszenie, ale pracować nie dam rady więc i dobre te 800 zł, i pomoc rodziców, z którymi mieszkam na wsi. Mam wygodne życie i dobrą opiekę, tylko niszczę nerwy mamie przez te wszystkie lata, choć ostatnie lata napawają optymizmem, ale co dalej?