Izolacja, niechęć, apatia - jak zwalczyć to wszystko?
Witam! Jestem kobieta, mam 22 lata. Właściwie trudno mi od czegokolwiek zacząć, bo ja tak naprawdę nie mam pojęcia co możne być przyczyna stanu/samopoczucia, w którym się znajduje. Z jednej strony uważam, że nie powinno być żadnego powodu dlaczego czuje się, tak jak się czuje. Jednak z drugiej strony mam wrażenie, że chyba nie jest dobrze, a przynajmniej powinno być lepiej.
Może powinnam zacząć od kilku zdań o sobie. Uważam się za osobę relatywnie silną psychicznie, nie mam problemów z samooceną, nie jestem zakompleksioną szarą myszką, potrafię bronić swoich racji, itd. Mimo, że niejednokrotnie usłyszałam, że jestem cyniczna i sarkastyczna (często również apodyktyczna) a moje wypowiedzi ociekają ironią, to z powodu jakichś innych cech mojego charakteru ludzie do mnie lgną, lubią mi się zwierzać, ufają mi. Mam trojkę rodzeństwa, z czego tylko nasza najmłodsza siostra mieszka z rodzicami, a ja oraz starsi brat i siostra żyjemy w rożnych krajach. Całą moją rodzinę kocham do bólu i wiem, że jeśli tylko będę kogokolwiek potrzebowała, to oni będą przy mnie. Wiem, że jestem młoda i mogę wszystko, bo jak nie teraz, to kiedy?
Właśnie skończyłam studia i mogę zacząć karierę, mogę też wyjechać gdzieś na koniec świata albo po prostu kontynuować obecną pracę, która nie sprawia mi jakiejś wielkiej przyjemności, ale też nie czuję, że jest mi w niej źle. I tu właśnie zaczynają się schody, bo ja czuję się tak neutralnie, jakbym była zawieszona w czasie i przestrzeni i nie potrzebuję żadnych zmian. Jest mi obojętne co będzie się ze mną działo, najlepiej czuję się gdy jestem sama, bo nie muszę niczego udawać, nie muszę udawać, że kogoś lubię, nie muszę nikogo tolerować. Zazwyczaj czytam książki, coś piszę, oglądam filmy, przeszukuję internet w poszukiwaniu do niczego niepotrzebnych mi informacji lub wyciszam się słuchając muzyki. Uciekam w mój mały, bezpieczny świat. Tylko, co jakiś czas mam uczucie, że to nie jest pełnia życia i żeby być szczęśliwą muszę być z ludźmi.
Wydaje mi się jednak, że nauczyłam się być sama, wytrenowałam się do samotności i samowystarczalności do tego stopnia, że moje kontakty z innymi ograniczają się do koniecznych codziennych rozmów, grzecznościowych pozdrowień, itd. i na tym koniec, nie interesuje mnie co robią inni po pracy, czy jak spędzili dzień wolny - takie codzienne sprawy wydaja się przyziemne i monotonne. Moja praca czy krąg znajomych (który de facto zmienia się bardzo często) wymagają ode mnie jakiejś dozy socjalizacji. Zazwyczaj jest jakieś wspólne wyjście i oczywiście, aby rozmowy o całej tej rutynie dnia codziennego nie były takie nudne, leję w siebie alkohol. Nie pamiętam już takiego wyjścia, po którym wróciłabym do domu w miarę trzeźwa. Najczęściej kończy się przysłowiowym urwanym filmem i tylko drobnymi przebłyskami z poprzedniego wieczoru. Tak jest mi łatwiej, bo w ten sposób też nie muszę udawać, alkohol usprawiedliwia każde głupie zachowanie a im więcej wypiję, tym życie wydaje się mniej gorzkie.Dodatkowo nie ufam ludziom, w takim sensie, że nie potrafię się otworzyć, rozmawiać. Wychodzę również z założenia, że każdy ma jakieś swoje bolączki i nikt nie będzie chciał wnikać w moje problemy czy rozważania, wiec rozmyślam o wszystkim sama.
Dawno temu straciłam też wiarę w to, że kiedykolwiek stworzę szczęśliwy i udany związek, bo niestety po każdym dotychczasowym zostawałam cała w rozsypce i z głęboko zranionym sercem. Mój ostatni partner tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Szczęśliwie ze sobą trwaliśmy aż do momentu, kiedy mnie zostawił, kompletnie się odciął, a ja do tej pory nie wiem dlaczego. I jeszcze jest mnóstwo innych rzeczy, które mogły lub mogą mieć wpływ na mnie, burzliwa przeszłość i niemniej zawarowani teraźniejszość, ale chyba delikatnie i pokrótce opisałam siebie.
Jak powiedziałam, czuję, że coś jest nie tak, wiec zabrałam się za sztuczną reanimację mojego życia, bo przecież kiedyś byłam inna, a bynajmniej inaczej się czułam. Zapisałam się na kurs norweskiego, będę wśród ludzi, ale nie będzie tak przyziemnie, odstawiłam całkowicie alkohol i przy wspólnych wyjściach zamiast lądować w pubie chodzimy do restauracji, kina czy na kawę itd. Jeszcze tylko wyreguluje swoje godziny snu i zacznę spać więcej niż 3-4 godziny dziennie, a zamiast przez cały dzień podjadać rożne ciastka i ciasteczka zacznę odżywiać się zdrowo, to może coś się zmieni. Kto wie? Są chęci, potrzebny jeszcze motor do działania. Lorelai