Jakie to może być zaburzenie?
Witam. Mam 22 lata i życie staje się dla mnie coraz trudniejsze. Postaram się ująć objawy CZEGOŚ co przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu: - Od dzieciństwa prowadzę samotniczy tryb życia. Izoluję się, nawet jeśli tego nie chcę. Ludzie podchodzą do mnie z dystansem, ja do nich też. W zasadzie nie ufam ludziom. Jestem strasznie zamknięta. Myślę, że inni to widzą i dlatego się do mnie nie zbliżają. Kiedyś mi to nawet przeszkadzało, teraz jest to obojętne. W szkole miałam ze 2-3 koleżanki, ale od czasu studiów nie mam żadnych znajomych. Na co dzień rozmawiam tylko z moim chłopakiem albo mamą. Nie liczę kontaktów wirtualnych, których mam trochę więcej, ale chyba to się nie liczy... Zresztą one też są dość powierzchowne, bo nie chce mi się już gadać z ludźmi ani ich poznawać. Nie interesują mnie, naprawdę. Przez ostatnie półtora roku nie poznałam na żywo żadnej nowej osoby i wcale mi to nie przeszkadza. Nie utrzymuję praktycznie kontaktu ze znajomymi ze szkoły, spotykamy się raz na rok. Przez cały okres szkolny nie miałam żadnego chłopaka, mimo że jestem całkiem ładna. Nikt mnie nigdy nie zaczepiał, podrywał etc. WSZYSTKICH swoich partnerów poznałam przez internet, inaczej nigdy bym z nikim nie była. W przedszkolu zazwyczaj bawiłam się sama, potrafiłam też całkiem nieźle rysować, więc inne dzieci mnie za to lubiły i byłam dla nich jakimś "autorytetem". Czasami spotykałam się z nimi poza przedszkolem. Mimo wszystko, nawet tam byłam zamknięta, często bawiłam się sama. Moją jedyną "kartą przetargową" były moje rysunki. W szkole podstawowej nie miałam już żadnej karty, toteż moja pozycja społeczna na tym nieco ucierpiała i byłam outsiderką, ludzie raczej traktowali mnie obojętnie. W gimnazjum z kolei chciałam wyskoczyć przez okno, ale nie starczyło mi odwagi. Chciałam się zabić, ponieważ czułam, że ludzie mnie nie akceptują i była to prawda niestety. Nie byłam zbyt lubiana wtedy, głównie dlatego, że ubierałam się w byle co, bo ogólnie miałam wtedy swój wygląd gdzieś.... Przez rok albo dwa lata w liceum, udawałam kogoś kim nie jestem. Idąc do liceum koniecznie chciałam być lubiana, dlatego udawałam bardziej wyluzowaną, pewną siebie osobę, która ma cięte riposty i dużo energii. Po powrocie do domu pogrążałam się w apatii, która od tamtego czasu ciągle się pogłębia. Poza tym, moje działania przynosiły marny skutek. Nie potrafiłam przebić tego muru dzielącego mnie od ludzi. Tego dystansu. Pod koniec liceum i na studiach nastąpiło moje zupełne oderwanie od ludzi. Nie chcę nawet ich poznawać, udawać. Nie potrafię chyba być sobą przy ludziach albo moja prawdziwa osobowość jest zbyt blada, żeby dało się ją przy ludziach zauważyć. Moją jedyną ambicją było znalezienie sobie faceta, co też mi się parę razy udało, przez wspomniany już internet. - Kiedyś występowały u mnie objawy nieco narcystyczne: wyobrażałam sobie, że jestem kimś znanym, jakąś gwiazdą etc. Ilekroć znajdowałam sobie nowe hobby, już na początku wyobrażałam sobie, że jestem w tym najlepsza na świecie, co mnie skutecznie wypalało, bo same takie myśli mi wystarczały, zamiast fizycznych dowodów. Ogólnie przez całe życie szukam sobie jakiegoś zajęcia i żadnym nie mogę się jakoś interesować dłużej niż parę dni. Przerobiłam już siebie jako tancerkę, mistrza karate, aktorkę, pisarkę, a najczęściej kogoś o nieokreślonych zdolnościach, ale znanego. Odczuwam ciągłą potrzebę bycia kimś niezwykłym, docenionym. Takie fantazjowanie trwało u mnie dość długo, skończyło się mniej więcej w liceum. Przestało mi wystarczać fantazjowanie o swojej wielkości, chciałam coś osiągnąć. Niestety, okazało się to bardzo trudne, ponieważ zupełnie brak mi konsekwencji i zadowalam się samą wizją bycia dobrym w jakiejś dziedzinie. Kiedyś wydawało mi się, że mam talent w zasadzie do wszystkiego, że mogłabym być kimkolwiek i osiągnę coś niesamowitego. Teraz wydaje mi się, że zawsze będę nikim, ponieważ zawiodłam się na sobie tak wiele razy, że nie wiem czy jestem zdolna nawet skończyć studia. - Jestem pogrążona od 5 lat mniej więcej w letargu. Brakuje mi pasji do czegokolwiek, a opanował mnie strach o mój los. Coraz częściej czuję, że chciałabym żeby ktoś się mną zaopiekował i zajął moim życiem, bo ja nie potrafię. Uciekłam w swój związek i uzależniłam się od mojego chłopaka. Ostatnio od tego odchodzę, bo zdałam sobie sprawę, że jednak moje życie jest ważniejsze. Próbuję znaleźć sobie jakieś zajęcie, coś wymyślić, ale zawsze ostatecznie pogrążam się w bezmyślnym surfowaniu po internecie. - Od tych 5 lat mam kłopoty z koncentracją i nauką, otępieniem, apatią, ponieważ jakby zanegowałam sens czegokolwiek. Nie widzę sensu w uczeniu się, w rozwijaniu. Jutro mam egzamin, ale nie obchodzi mnie to. Czuję się tak, że wolałabym umrzeć, niż się do niego uczyć. Nie potrafię się do niczego zmusić. A najmniej do jakiejkolwiek nauki. W liceum szło mi dość kiepsko, chociaż mogłabym mieć naprawdę dobre oceny. Ale nie obchodzi mnie rywalizacja, bycie lepszym, nawet dla samej siebie, nie mówiąc o innych. Na początku studiów próbowałam sobie wmówić, że chcę być najlepsza i że mnie interesują moje studia etc., ale nie mogę. Wtedy też mniej więcej ostatecznie zakończyły się moje wizje o byciu super. Próbowałam wielokrotnie zaczynać od początku, małymi krokami coś pożytecznego robić, ale nie potrafię wytrwać dłużej niż pół dnia. Nie potrafię znaleźć w robieniu czegokolwiek jakiejkolwiek przyjemności czy celu. Zaczęłam nawet czytać o hinduizmie, buddyzmie, medytować, bo widzę sens tylko w izolacji, oderwaniu od rzeczywistości i uzależnienia od pieniędzy, przedmiotów, ludzi, świata. Nie potrafię już normalnie funkcjonować ani udawać, że to robię. Mój dzień wygląda tak, że idę na uczelnię, jak mi się zachce, a potem cały dzień siedzę przed komputerem. Mam wyrzuty sumienia z tego powodu, ale nie potrafię się do niczego zmusić. Lubię też oglądać filmy i słuchać muzyki, ale bywają okresy, że na to też nie mam ochoty. - Przez większość swojego życia byłam skupiona na swoim wyglądzie fizycznym i to w nim upatrywałam swojego towarzyskiego niepowodzenia (mimo że jestem atrakcyjna). Zawsze sobie wmawiałam, że kiedy wreszcie schudnę (chociaż nie jestem gruba, ale w gimnazjum byłam trochę przy kości), będę mogła zająć się nauką, rozwojem intelektualnym. Nie wiem, dlaczego tak sobie wmówiłam, ale tak jest nadal. Nadal moim priorytetem jest schudnięcie, a kiedy już schudnę, zajęcie się całą resztą mojego życia. Prawdopodobnie jest to moja jakaś wymówka, w dodatku tak idiotyczna, że aż wstyd mi się do niej przyznawać.:/ Zawsze sobie myślę, co zrobię, kiedy już schudnę. Tylko że nie chudnę, dlatego też przez 10 lat takiego myślenia spowodowało to jakby marazm, poczucie, że stoję w miejscu przez jedną idiotyczną rzecz. i wiecie co? Nawet jak mi powiecie, żebym się na tym nie skupiała, jak i tak będę chciała schudnąć te 7-8 kg. Mogę spróbować nadać temu mniejszy priorytet, ale to zawsze będzie jedna z ważniejszych rzeczy w moim życiu. Raz udało mi się sporo schudnąć i bardzo dziwnie się wtedy zachowywałam. Czułam się jak jakiś bóg. Mój wygląd fizyczny bardzo wpływa na moją psychikę. Wystarczy, że trochę schudnę i już czuję, że mogę wszystko (prawie). Tylko trochę utyję i znowu jestem na dnie. Miałam kiedyś napady obżarstwa, było to w gimnazjum i liceum, teraz już w zasadzie nad tym panuję. - Moje związki z facetami są dość burzliwe. Tzn. dotyczy to głównie mojego obecnego związku. kiedy jestem z moim chłopakiem, wszystko jest OK, jest wspaniały etc. Kiedy się z nim rozstaję i na przykład tak jak teraz siedzę przed komputerem bez niego, w mojej głowie zaczynają pojawiać się myśli czy mnie przypadkiem nie zdradza albo sobie kogoś nie szuka. Wiem, że nie, bo wielokrotnie dawał dowody na to, że jest osobą godną zaufania. A jednak nie potrafię mu zaufać w 100%, co jest przyczyną kłótni. Mniej więcej raz na miesiąc mi odbija, twierdzę, że on mnie źle traktuje (chociaż tak nie jest), że mnie uważa za idiotkę (to też nieprawda), że zaraz się mną znudzi, że nie wiem dlaczego ze mną jest etc.etc. Czasami niestety zdarza mi się go uderzyć, czego zaraz potem bardzo żałuję i jest mi wstyd. Ogólnie wtedy chyba wychodzi moja niska samoocena. A to jest tym bardziej dziwne, że kiedy jestem sama, uważam, że jestem OK, jestem inteligentna, atrakcyjna, ale nie na zasadzie, że jestem boginią, tak jak kiedyś, tylko w miarę pozytywnie się oceniam. Natomiast przy innych ludziach - nie tylko przy moim facecie - czuję się często jak zero, chociaż kiedy jestem sama, to oni są dla mnie mniej warci ode mnie (obie oceny są bardzo subiektywne). Muszę się starać przy innych ludziach, żeby nie czuć się mniej warta od nich, nawet jeśli widzę ich głupotę. Dla mnie są więcej wtedy warci, bo potrafią żyć z innymi ludźmi, studiować, osiągać coś, a ja nie. Dopiero kiedy jestem sama dostrzegam, że jestem coś warta. - Jeszcze coś istotnego na koniec: mój tata umarł, kiedy miałam rok, moja mama sama mnie wychowywała. Kiedy miałam 8 lat, poznała pewnego faceta, którego bardzo nie lubiłam. Wtedy naprawdę wariowałam, wyzywałam ją, biłam, płakałam, wszyscy sąsiedzi o tym wiedzieli. Czułam, że już mnie nie kocha, że mnie opuszcza, że woli jego. W końcu oni się rozstali. Tzn. dobrze że się rozstali, ponieważ on ją źle traktował, czasami ją dusił, a ja na to niestety patrzyłam.:/ Po tym moja mama miała do mnie przez rok albo dwa pretensje, że to moja wina, że nie są razem. Raz na miesiąc upijała się (bo tylko raz na miesiąc miałyśmy pieniądze, wtedy było nam dość ciężko pod względem materialnym) i wydzwaniała do jego znajomych, wyzywała ich. Czasami chodziła ze mną do sklepów podpita i czułam się z tego powodu niezręcznie bardzo. Po paru latach nasze stosunki się poprawiły, ale ciągle jeszcze czasami mi powtarzała jak jej ciężko i że nie wie, po co mnie urodziła. Wiem, że było jej ciężko samej mnie wychowywać, ale to spowodowało, że urosła między nami duża bariera. Przez parę lat byłam zupełnie nieczuła w stosunku do niej. To się zmieniło, kiedy poznałam mojego obecnego chłopaka. Jakoś tak dojrzałam, zaczęłam ją doceniać. Zdałam sobie wreszcie sprawę, że nikt mnie nie będzie kochać tak, jak ona mnie. Teraz bardziej o nią dbam, kupuję jej prezenty. Teraz jest już lepiej między nami, ale ona i tak ma też jakieś kłopoty psychiczne. Na przykład dostaje histerii, bo nie wie, czy nie zostawiła okularów w sklepie i zaczyna znowu mówić, że nie wie po co żyje etc. Jest dość nerwowa i ma o mnie złą opinię. To znaczy ona twierdzi, że tak nie jest, ale to wychodzi podczas naszych kłótni. Ona uważa, że ja wszystkich oszukuję, że zależy mi tylko na pieniądzach, że chcę ją wykończyć, chociaż jest to bardzo dalekie od prawdy. Nie wiem, dlaczego mnie posądza o takie rzeczy. W każdym razie, pomimo że wiem, że mnie i tak kocha, jej zachowanie w stosunku do mnie na pewno miało na mnie negatywny wpływ i być może naśladuję jej zachowanie w stosunku do moich partnerów. Ona nikomu nie ufa i uważa wszystkich ludzi za kretynów. Nie przyjmuje krytyki swojej osoby ani nie potrafi od wielu lat zmienić zdania na mój temat. Nigdy nie interesował jej mój wygląd fizyczny, więc nie mogę powiedzieć, żeby moja obsesja w tej kwestii miała z nią związek. Jest jeszcze parę innych objawów, ale to te najważniejsze...