Ja mogłabym pomóc mojemu partnerowi?
Witam. Jestem kobietą, mam 19 lat. Problem, który chciałabym tutaj przedstawić dotyczy mojego chłopaka i nastawienia jego rodziców. Poznaliśmy się przez internet 7 lat temu, przez 5 lat czekaliśmy na spotkanie, co dzień rozmawiając i smsując. Spotkaliśmy się 2 i pół roku temu, zakochaliśmy się w sobie i od tamtej pory jesteśmy razem, bardzo szczęśliwi.
Przez 2 lata przebywaliśmy w związku na odległość, spotykając się co kilka tygodni, kiedy to tylko było możliwe (on mieszkał w Polsce z rodzicami, ja ze swoimi za granicą). Od 4 miesięcy mieszkamy razem, obydwoje z moimi rodzicami, studiujemy i pracujemy, sami się utrzymujemy i jest nam razem wspaniale, bycie razem było naszym marzeniem. Pomogli nam w tym moi rodzice, mój tata wyszedł z propozycją przeprowadzki mojego chłopaka do nas, zatrudnił go w swojej firmie, więc bez problemu łączy naukę z pracą.
Z początku to ja chciałam się przeprowadzić do miasta, z którego pochodzi mój chłopak, ale po omówieniu przez nas wszystkich za i przeciw, niestety nie było to takie proste - mój chłopak mieszkał w Polsce z mamą (tata mojego chłopaka 3 lata temu wyjechał za granicę do pracy i nadal tam przebywa) i siostrą oraz jej 2 i pół letnim dzieckiem, mieszkanie jego rodziców jest małe, 2-pokojowe, mój chłopak dzielił pokój z 21-letnią siostrą i jej synem, nie było tam miejsca na nikogo więcej, co oznaczało, że moja przeprowadzka równałaby się z wynajęciem pokoju w akademiku, do tego dochodzą opłaty za żywność, transport, materiały, a wiadomo, że prace na pół etatu w Polsce nie są porównywalne z pracami na pół etatu za granicą, o ile w ogóle można takie stanowisko znaleźć, dlatego wszystko musieliby mi opłacać rodzice, na co nie było ich stać. Z tych powodów doszliśmy do wniosku, że musimy to przemyśleć i wtedy mój tata zaproponował przeprowadzkę mojego chłopaka, jako, że tata mógł nam zapewnić pomoc, co też uczynił i obecnie nie mamy żadnych problemów, wszystko układa nam się bardzo dobrze, zarabiamy dobrze co pozwala nam nawet na zbieranie wspólnych oszczędności, do tego się uczymy.
Problemy zaczęły się rok temu, kiedy mój chłopak poinformował rodziców o możliwości jego przeprowadzki - mama mojego chłopaka nawet nie chciała tego słuchać, od razu wpadała w złość, traciła humor i robiła się niemiła, za to tata z początku pochwalał wybór mojego chłopaka, twierdząc, że to będzie dla niego duża szansa. Po jakimś czasie relacje rodziców mojego chłopaka zaczęły się coraz bardziej komplikować - nigdy nie było między nimi dobrze - ślub wzięli z przymusu po kilku miesiącach znajomości z powodu nieplanowanej ciąży, ich związek nie był dobrze przyjęty przez rodziców taty mojego chłopaka, jego matka (teściowa mamy mojego chłopaka) tuż po ślubie powiedziała "po co ci to dziecko, skoro on i tak cię nie kocha".Tata mojego chłopaka każdy wolny czas spędzał ze swoją mamą, zamiast żoną, która była w ciąży. Mamę zabierał na każde wakacje, żadnych nie spędzał sam na sam z małżonką, zawsze towarzyszyli im jego rodzice, którzy byli na pierwszym miejscu, dopiero na drugim umiejscowił sobie swoją żonę i dzieci (mojego chłopaka i jego siostrę). Poza tym nie pozwalał swojej żonie na kontakty ze swoją mamą, nie pozwalał na znajomości i robił awantury o kolegów czy koleżanki z pracy.
Z tego powodu mama mojego chłopaka cały swój czas i zainteresowanie przelała na swoje dzieci, spędzała z nimi każdą chwilę, nie potrafiła wytrzymać bez nich jednego nawet dnia (kiedy dla przykładu mój chłopak jechał na kolonie w wakacje, przed wyjazdem jego mama płakała, mówiąc, że będzie tęsknić), nie pozwalała mojemu chłopakowi na samodzielność, gdziekolwiek by nie szedł, cokolwiek miał do zrobienia, robiła to z nim i towarzyszyła mu wszędzie (chodziła z nim nawet do lekarza kiedy był chory i zamiast pozwolić mu powiedzieć swoje objawy, robiła to za niego). Obrażała się, kiedy sam chciał coś załatwić, więc z reguły się jej nie sprzeciwiał, bo nie chciał jej ranić. Z drugiej strony, tata mojego chłopaka był bardzo surową osobą; notorycznie robił awantury całej rodzinie, szczególnie uwziął się na swojej córce (siostrze mojego chłopaka), którą poniżał, wyliniał, bił i kontrolował na każdym kroku - on decydował jakie ubrania może nosić a jakich nie, on decydował z kim może się spotykać, jeśli przyprowadzała do domu chłopaków, zawsze drzwi od pokoju musiały być otwarte, a czas w jakim mogli przebywać razem był kontrolowany przez niego również.
To spowodowało, że zaszła ona w ciążę w wieku 18 lat, o której nikt nie wiedział, ukrywała ciążę w tajemnicy aż do dnia narodzin dziecka, dodatkowo, chłopak który jest ojcem zostawił ją kilka miesięcy przed porodem, ponieważ jak się okazało inna dziewczyna była z nim w tym czasie w ciąży. Dla mojego chłopaka, jego tata był lepszy, nie wyżywał się na nim aż tak jak na córce, ale również wszystko kontrolował, razem ze swoją żoną nie pozwalał nigdzie wychodzić, a jeśli już, to po uprzednim dokładnym wypytaniu i "meldowaniu" się mojego chłopaka co pół godziny.
Wszystko wyglądało w taki właśnie sposób aż do momentu wyjazdu taty mojego chłopaka za granicę do pracy, kiedy nie było go w domu niektóre rzeczy się uspokoiły, ale trwało to do czasu - po narodzinach dziecka siostry mojego chłopaka, paradoksalnie, to ona zaczęła zachowywać się tak jak jej tata, zachowuje się dokładnie tak, jak on zachowywał się w stosunku do niej. Od tamtego momentu zaczęła rządzić całą rodziną - moim chłopakiem i mamą, jeśli ktokolwiek chciał odwiedzić mojego chłopaka, mama mojego chłopaka kazała mu pytać o zdanie swoją siostrę (której raz np nie spodobało się, że ja chciałabym zostać 2 dni dłużej i z jej powodu musiałam wrócić wcześniej, choć były to wakacje i następne spotkanie z moim chłopakiem czekało nas dopiero za 4 miesiące, na święta co było najtrudniejszym okresem).
Siostra mojego chłopaka cały czas wydaje się być zazdrosna o swoją mamę w takim sam sposób jak robił to jej tata - jeśli mama mojego chłopaka ma ochotę się z kimś spotkać, to jej córka robi jej z tego powodu awantury, zaczyna ją wyklinać używając okropnych słów, natomiast jeśli ona chce się spotkać z chłopakiem (których od narodzin dziecka miała już wielu), to nawet o to swoją mamę nie pyta, po prostu mówi, że wychodzi i każe zająć się jej dzieckiem, a jeśli czasem jej mama się spóźni z pracy, albo nie może wziąć wolnego w dany dzień, w który jej córka akurat musi zostawić jej swoje dziecko do opieki, to znowu zaczynają się wyzwiska i kłótnie typu "dlaczego ty ta długo siedzisz w tej pracy" (co również wydaje mi się paradoksalne, zważając na to, że jej córka nie pracuje i wszystkie pieniądze dostaje od swojej mamy).
Od czasu narodzin dziecka, aż do tegorocznych wakacji, mój chłopak co dzień musiał słuchać awantur wszczynanych przez swoją siostrę w kierunku swojej mamy, ponadto kilka dni w tygodniu nie mógł wrócić później ze szkoły (uczył się w liceum ogólnokształcącym), nie mógł spotkać się z nikim, bo jego siostra oczekiwała, że zostanie z jej dzieckiem. Często zdarzało się nawet, że musieliśmy obydwoje zostawać z jej dzieckiem kiedy ja przyjeżdżałam na zaledwie tydzień, nie mogliśmy nigdzie wyjść, bo ona w ostatniej chwili mówiła nam, że nie ma go z im zostawić, a kiedy mój chłopak się sprzeciwiał, wtedy wtrącała się jego mama mówiąc "jesteśmy rodziną, musimy sobie pomagać", lub "twoja siostra ma ciężej, uczy się i ma dziecko, musimy jej obydwoje pomagać". Mój chłopak nie mógł mieć swojego życia, nikt nie pytał go o zdanie, jego mama ciągle powtarzała, że pomimo tego wszystkiego co robi jej córka, ona musi jej pomagać i ustępować, bo w końcu jej córka ma gorzej, urodziła wcześnie dziecko, chłopak ją zostawił, jej tata traktował ją zawsze gorzej niż mojego chłopaka, itp. itd. i z tych powodów, to zawsze mój chłopak musiał ustępować, zawsze musiał się podporządkować, nic nie odzywać.
Po przeprowadzce do mieszkania moich rodziców (co uprzednio wywołało wiele kłótni, wyzwisk i płaczu ze strony mamy mojego chłopaka, i słów typu "i tak wrócisz z płaczem", "jak możesz zostawiać swoją rodzinę, jak możesz szukać sobie nowej rodziny" - ze strony taty, mamy i siostry mojego chłopaka), mój chłopak stał bardziej spokojny (wcześniej ciągle cierpiał na nadciśnienie, co dzień rano bolał go brzuch i głowa, bardzo się stresował). Obecnie widzę, że czuje się lepiej, nie ma już tego typu dolegliwości, nie słucha co dzień kłótni i krzyków, nikt nie każe mu niczego robić, zarabia na siebie i stał się bardzo samodzielny. I naprawdę, wszystko układałoby nam się cudownie, bo bardzo dobrze się razem czujemy, gdyby nie rodzice mojego chłopaka.
Są dni, kiedy rozmawiają z moim chłopakiem na komunikatorze spokojnie, normalnie. Ale zawsze, przynajmniej raz na tydzień mama mojego chłopaka ma nagle gorszy humor, czasem zdarza się to co dzień, i wylewa wszystko na mojego chłopaka. Nagle bez powodu go wyklina, obraża jego i mnie, wcześniej kazała mu nawet wybierać "wybieraj, albo ja albo twoja dziewczyna, jeśli wybierzesz ją, to już nigdy nie będziesz miał matki", w takich chwilach ciągle twierdzi, że ja piorę mojemu chłopakowi mózg. Ostatnio, obydwoje ze swoim mężem podczas rozmowy stwierdzili, że ostatnio oglądali bilety na grudzień, i że mój chłopak powinien już wybrać dokładną datę i kupić bilet - nie zapytali go, czy ma jakieś plany na święta, czy chciałby spędzić je z nimi, po prostu stwierdzili, że już ma kupić bilety bo święta "musi" spędzić z rodziną. Całą moją rodzinę, która mieszka w Polsce mój chłopak widział tylko raz, dwa lata temu, więc pomyśleliśmy, że moglibyśmy najpierw razem pojechać tam na 3 dni, a później resztę świąt spędzić u rodziny mojego chłopaka - niestety, kiedy mama mojego chłopaka to usłyszała, od razu wpadła w histerię, używając zdań typu "twoja rodzina powinna być dla ciebie najważniejsza", "rodzina jest ważniejsza niż dziewczyna", "nawet nie jesteście po ślubie".
Zawsze w takich sytuacjach, kiedy mój chłopak powie coś, co jej się nie spodoba, jego mama dodaje również: "mam nadzieję, że zdążysz na mój pogrzeb", albo "a co jeśli mi się coś stanie, jeśli będę w szpitalu, nawet nie przyjedziesz". Poza tym, obecnie mama mojego chłopaka nie chce, aby przyjeżdżał do nich ze mną, chce żeby był sam i było też tak ostatnim razem, jednak on nie chciał jechać beze mnie, biorąc pod uwagę fakt, że był to koniec wakacji, nasze jedyne wolne, wcześniej cały czas pracowaliśmy, więc po jakimś czasie w jego mamie obudziło się poczucie winy i prosiła, żebyśmy przyjechali razem - czułam się niezręcznie, ale mama mojego chłopaka kiedy się z nią spotkaliśmy zachowywała się, jakby nigdy nic się nie stało, nie wspomniała nic o tym co mówiła, cały czas dziękowała, że przyjechałam, więc myślałam, ze wszystko to mówiła pod wpływem emocji, że to nie jej wina, jedna teraz znowu powtarza się ta sama sytuacja.
Jak mam na to reagować? Wybaczać każdą obrazę? Później udawać, że nic się nie stało? Czy dać jakoś do zrozumienia, że nie jest mi miło i nie chce udawać? Jak mogłabym pomóc mojemu chłopakowi się z tym uporać? On na co dzień stara się o tym nie myśleć, ale sama przeprowadzka nie była dla niego łatwa, w końcu jest w obcym państwie, mówi w innym języku i jak już wszystko nam się układa i cieszymy się z tych sukcesów, wtedy jego rodzice starają się wywołać w nim poczucie winy. Czy nie jest tak, że każdy z nas na prawo decydować o swojej przyszłości samemu? Nie oczekujemy i nie otrzymujemy żadnej pomocy od rodziców mojego chłopaka, radzimy sobie sami i chcemy też mieć czas dla siebie, chcemy móc decydować co zrobić w święta np., nie chcemy być uwiązani do spotkań z konkretnymi osobami, i nie jest tak, że ja narzuciłam swoje zdanie swojemu chłopakowi, to on ma dość takich sytuacji, kiedy ktoś decyduje za niego, ale nie wiem co mogłabym mu doradzić, żeby uniknąć takich kłótni.
Jak powinien rozmawiać ze swoimi rodzicami, a szczególnie swoją mamą, aby nie było takich ciągłych reakcji i płaczu z jej strony, ale aby zaczęła go traktować jak osobę dorosłą, która może podejmować swoje własne decyzje? Czy nasz związek naprawdę nie jest nic warty, czy nie mamy żadnych swoich "praw", jako, że jesteśmy parą? Osobiście uważam, że nasz związek jest wyjątkowy; czekaliśmy na możliwość bycia ze sobą tak długo, tak bardzo się kochamy, jest nam razem idealnie, a ślub obecnie nie jest nam do niczego potrzebny, poza tym nie byłoby nas na niego stać. Czy nie jest ważniejsza sama świadomość, że jesteśmy razem? Czy nie mamy większych "praw" do przebywania razem, niż jak dla przykładu małżeństwo, które wzięło ślub po kilku miesiącach znajomości tylko z powodu niechcianej ciąży? Dlaczego oni nie potrafią zaakceptować tego, że my naprawdę jesteśmy parą i jak możemy to zmienić? Przepraszam za tak obszerną wypowiedź, ale nie byłam pewna jak to streścić, bo wydaje mi się, że przeszłość ma duży wpływ na obecne reakcje. Z góry dziękuję za pomoc.