Jak sobie poradzić z samookaleczaniem i kompulsywnym objadaniem się
Już od dawna rozpaczliwie szukam jakiejkolwiek pomocy, aż w końcu dzisiaj natknęłam się na ten serwis. Szukałam bezpłatnej porady lekarskiej i nie mogłam nic znaleźć, aż do dzisiaj. Mam 17 lat. Problemy zaczęły się w październiku zeszłego roku. Pewna sytuacja w moim życiu sprawiła, że straciłam kompletnie zaufanie rodziców, a także straciłam przyjaciół, z którymi zabroniono mi się widywać. I wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę to prawdziwych przyjaciół nie mam, tylko znajomych, a to mi nie wystarczało. Czułam, że wszyscy traktują mnie jak kogoś gorszego. Ciągle płakałam. Nie potrafiłam tego w ogóle kontrolować. Moja samoocena spadła do minimum, nie potrafiłam patrzeć się na siebie w lustrze. Do tej pory mam problemy z jedzeniem i tutaj jestem akurat pewna, że coś jest ze mną nie tak. Jestem uzależniona od jedzenia. Jak mi źle, to momentalnie jem. Cokolwiek. Nie ważne, czy słodycze, czy kromka chleba z czymkolwiek, ale muszę jeść. Potem mam wyrzuty sumienia, bo czuję się potwornie gruba, co też jest przyczyną niskiej samooceny. Głoduję przez tydzień, góra dwa, i potrafię nic nie jeść całymi dniami, a potem znowu coś się wydarzy i jem tony jedzenia. Okaleczałam się. Widok krwi mnie uspokajał podczas kolejnego ataku płaczu. Miałam coś w rodzaju myśli samobójczych. Nie chciałam się zabić, bo wiem, że nie zdobyłabym się na to, ale nie raz marzyłam o tym, żeby mieć wystarczająco dużo siły, żeby z tym wszystkim skończyć. Po prostu chciałam chcieć się zabić. Myślałam bardzo długo o pójściu do psychologa, ale nie mogłam ze względu na moich rodziców. Wiem, że jak poszłabym do mamy z tym, to albo by mnie wyśmiała albo wydarła by się na mnie i powiedziała, że przesadzam. Chciałam iść sama, ale jak się dowiedziałam, że psycholog musi powiadomić moich rodziców, jeśli będzie coś ze mną nie tak, to zrezygnowałam z tego pomysłu. Miałam straszne problemy z relacjami z innymi ludźmi, szczególnie z płcią przeciwną. To akurat pozostało mi do dziś. Nie potrafię nikomu zaufać. Zawsze wymyślam miliard nieprawdopodobnych powodów, dla których dana osoba mogłaby chcieć mnie oszukać i być nieszczera. Nie potrafię nikogo do siebie dopuścić. To działa na zasadzie: Wydaje mi się, że będę szczęśliwa jedynie wtedy, kiedy znajdę osobę, która pokocha mnie ponad wszystko. Jak już jakaś osoba w ten sposób mnie kocha, to musi być coś z nią nie tak, więc trzeba od niej uciec. Za wszystko obwiniałam siebie, przez co dosłownie nienawidziłam swojej osoby. To wszystko uspokoiło się z nadejściem wiosny. Nie potrafiłam tego inaczej usprawiedliwić jak depresją zimową albo po prostu moim wiekiem. Jak już myślałam, że wszystko jest w porządku, to niestety pojawiły się jakieś dwa-trzy tygodnie temu nowe problemy. Zawsze świetnie się uczyłam. Nie potrafiłam pójść na sprawdzian nieprzygotowana. Nie potrafiłam pójść do szkoły nie robiąc zadania. A teraz w ogóle się nie uczę. Zawaliłam już 3 sprawdziany, nie robię zadań, na niczym kompletnie nie mogę się skupić. Nie rozumiem, czym może to być spowodowane. Ponadto znowu płaczę z byle powodu. Cokolwiek się stanie - reaguję łzami. Mama mi powiedziała ostatnio, jak dostałam ataku płaczu bez większej przyczyny, że jestem infantylna i krzyczała, pytając, czemu tak reaguję. A to przecież nie zależy ode mnie. Znowu czuję się olewana zupełnie przez znajomych. Moja najlepsza przyjaciółka zostawiła mnie dla innych, lepszych przyjaciół i jak słyszę, jak o nich mówi, albo jak widzę, że dodaje z nimi zdjęcia to znowu chce mi się płakać. W dodatku moje relacje z rodzicami niby były w porządku, ale było jednak kilka przykrych wydarzeń w moim życiu... Jak byłam mała mama jeździła zarabiać do Niemiec, co strasznie przeżywałam. Płakałam za nią, waliłam pięściami w drzwi jak wyjeżdżała i tak dalej. Potem mój tato zaczął tam jeździć. Zawsze, jak go odwiedzałam w Niemczech i potem musiałam wracać do Polski, to potwornie płakałam. Byłam bardzo przywiązana do niego pomimo tego, że mieliśmy sporo kłótni w rodzinie z powodu tego, że tato czasami lubił przesadzić z alkoholem. Pamiętam, jak raz mama się zdenerwowała i wyszła z domu trzaskając drzwiami, a ja, byłam wtedy jeszcze mała, ale podeszłam do taty i spytałam, czemu nas nie kocha. Chociaż w rzeczywistości kocha i to bardzo. Jednak tato nie jest tutaj problem. Na co dzień mieszkam z mamą, bo tato mieszka na stałe w Niemczech. Non stop się z nią kłócę, o wszystko, a najbardziej o oceny. Nikt mi nigdy nie potrafił uwierzyć, jak opowiadałam, że mam awanturę w domu o 4 ze sprawdzianu. Wydaje mi się, że ta kobieta albo ma jakieś niespełnione ambicje z dzieciństwa, albo myśli, że jak miałam w podstawówce same 5, to oznacza, że jestem geniuszem i muszę mieć takie same oceny w liceum. Po każdym zebraniu w moim domu jest nie do zniesienia. Ja po prostu nie potrafię się nie przejmować tym, że ona tyle ode mnie wymaga. Nie potrafię podołać jej oczekiwaniom, które są zupełnie niewykonalne na tym etapie edukacji. Naprawdę próbowałam sobie tysiąc razy wmówić, że nic ze mną złego nie jest, że to dojrzewanie itp., ale obserwuję wszystkich wokoło i nie mogę przestać odnosić wrażenia, że tylko ja tak reaguję. Przepraszam za tak długi wpis. Nie raz próbowałam ułożyć w myślach całą tą sytuację, a i tak wyszła mi teraz jakaś bezskładna paplanina. Jednak proszę o odpowiedź na moje pytanie, bo to już moja ostatnia nadzieja.