Jak żyć gdy jej nie ma?
Właściwie to pytanie retoryczne. W mojej rodzinie zmarła osoba, która trzymała całą rodzinę "w garści". Odkąd pamiętam zawsze chorowała, ale mimo to miała siłę by porozstawiać nas po kontach ;) - mówię o mojej matce chrzestnej. Kilka miesięcy temu zmarła, a ja nadal nie mogę się pozbierać. Czuję się po prostu bezsilna. Gdy pomyślę, że zmieniam coś co zrobiła w domu pęka mi serce. Potwornie mi jej brakuje, mimo że za jej życia nie raz kłóciłyśmy się o bzdury. Siedzę w domu i praktycznie przesypiam całe dnie, budzę się pod wieczór i siedzę do białego rana oglądając filmy. Czuję, że życie przecieka mi przez palce. Próbuję reanimować mój zapał do nauki, została mi praca dyplomowa do napisania, ale zawsze znajduję sobie wymówki, żeby nawet nie otworzyć książki. Nie mam motywacji by wstać rano i zabrać się do pracy. Nie szukam pracy, bo najpierw powinnam obronić pracę, nie piszę pracy, bo najpierw powinnam uporządkować mieszkanie, nie porządkuje mieszkania bo najpierw powinnam przeczytać książki o motywacji, nie czytam książek bo najpierw powinnam obejrzeć filmy itd. Prawda jest taka, że moje zachowanie rani mojego tatę chrzestnego, widzę to, wstaję wieczorem krótko z nim rozmawiam, coś szybko gotuje i uciekam do swojego pokoju, przed komputer. Wiem, że powinnam go zamknąć i usiąść z nim pogadać, ale szybko się złoszczę i uciekam. Widzę, że on też to przeżywa, słyszę to w jego głosie... Nie wiem co ze sobą zrobić. Jak żyć gdy jej nie ma?