Jak żyć z poczuciem winy?
Mam 21 lat. Odkąd pamiętam mój ojciec pił. Ciągle kłócił się z mamą, wzajemne wyzwiska i obarczanie winą. Ja przez lata z nim nie rozmawiałam, młodsza siostra też raczej nie, choć zdarzało się, że stawała po stronie mamy podczas kłótni i czasem mu odpyskowała. Ponad 2 lata temu sprawa trafiła do sądu po tym, jak pierwszy raz uderzył mamę i wezwałam policję. Dostał rok w zawieszeniu na 3 za znęcanie się nad rodziną, groźby i jazdę po pijanemu na rowerze. Odtąd były comiesięczne wizyty 3 kuratorek, które gadały do niego godzinami, po czym on wychodził i szedł się napić. Oprócz tego, że trochę "mniej się rządził" w domu, to nic się nie zmieniło: nadal pił, ja nadal z nim nie rozmawiałam, mama nadal się z nim kłóciła. Zawsze twierdził, że nigdy nie pójdzie do więzienia, prędzej rzuci się pod pociąg, ale nikt nie zważał na gadanie pijaka. W lutym dostał wezwanie do odsiadki, ale się odwołał i poszedł na oddział psychiatryczny (tym sposobem chciał się wymigać od więzienia, wcześniej był na 2 odwykach, które nic nie dały). My się tylko tego domyślałyśmy, że tam poszedł po jakichś papierach, które mama u niego znalazła, bo on nam nie powiedział, gdy wrócił, czekał na wypis z tego oddziału, bo gdy wychodził, to go nie dostał. Potem była sprawa o pozbawienie go władzy rodzicielskiej nad 17-letnią siostrą (pozbawiony). Przed świętami wielkanocnymi pił, ale pomalował pokój - czego mama nie mogła się doprosić przez długi czas (on "mieszkał" w tym pokoju, a my we 3 w kuchni), w same święta nie pił, słowem się też nie odezwał, ale to było u nas na porządku dziennym. We wtorek po świętach dostał list, po którym wzburzony wyszedł, ale też się nie kłócił. Wypisu z oddziału nie dostał. Mama domyślała się, że to wezwanie do odsiadki (o to wcześniejsze wezwanie w lutym była awantura), potem wrócił do domu i siedział do wieczora. Wieczorem był ze 2 czy 3 razy na zewnątrz wypalić papierosa (gdy zdarzało mu się być trzeźwym, a my oglądałyśmy telewizję, to przeważnie wychodził palić). Ja byłam wieczorem na dworze i widziałam leżący za domem przedłużacz, pomyślałam sobie, że on może chce się powiesić, ale nie przejęłam się tym. Około godziny 21, gdy oglądałyśmy telewizję, on wyszedł z papierosem. Dłuższą chwilę go nie było i mama coś o nim wspomniała. Ja wtedy powiedziałam jej, że widziałam przedłużacz. Mama trochę się przejęła, ale też jakoś nie zareagowała. Potem ona z siostrą poszły spać, a ja jeszcze siedziałam w pokoju i sama oglądałam telewizję i przychodziły mi myśli do głowy - co by było, gdyby on się powiesił, ale czułam taki dziwny spokój (a zawsze myślałam, że w takiej sytuacji będę miała jakieś przeczucie, a tu ten spokój). Potem poszłam spać. O 6.30 obudził mnie krzyk mamy, stojącej przy oknie w kuchni i płaczącej. Powiesił się na starej jabłoni, prawie że na wprost okna, oczywiście na tym przedłużaczu. Mama dzwoniła na pogotowie, potem pobiegła do dziadka i jeszcze pobiegli go ściągać, bo może dopiero co się powiesił. Był już sztywny. A ja stałam i patrzyłam w okno, zastanawiając się - jak może tak być. Myślałam, że to żart, że on zaraz zejdzie z tego drzewa. Przyjechała policja, zrobili mu sekcję zwłok - powiesił się sam. Listem, który dostał było faktycznie wezwanie do więzienia. U mnie najpierw było poczucie winy, potem swego rodzaju pustka. Nie brakuje mi ojca, bo praktycznie go nie było - to był jakby obcy człowiek, który z nami mieszkał. Ale teraz zaczęłam analizować to nasze życie. Mama ciągle się z nim kłóciła, głównie o to picie, ale nie tylko, siostra też mówiła mu przykre słowa, a ja? Ja milczałam. Cały czas. Nie rozmawiałam z nim, nie patrzyłam na niego. Żyłam obok niego, obok domu, obok problemów rodzinnych. Jestem tak zwanym "dzieckiem we mgle" i życie obok wszystkiego i wszystkich to całe moje życie. Ja nigdy w nic się nie angażuję, nic mnie bardzo nie interesuje, łatwo się rozpraszam. Studiuję, ale nie czuję się dobrze na studiach. Gdyby nie to, że zawiodłabym mamę i na nic poszłyby wszystkie włożone w to pieniądze (z którymi jest u nas naprawdę ciężko) oraz że w ogóle nie wiem, co mam ze sobą zrobić, boję się realizować moje marzenia, wszystkiego się boję i nie ufam ludziom, to rzuciłabym to wszystko. Od paru lat raz na jakiś czas miewam "doły", kiedy to myślę nawet o śmierci, ale nie miałam nigdy odwagi, a dziś wiem, jak czują się ci, którzy zostają... Teraz myślę o tym, że mogłam coś zrobić, wyciągnąć do niego rękę, porozmawiać. Mama zawsze powtarzała, że to ja byłam tą bardziej kochaną córką, bo on nie chciał drugiego dziecka. I nic nie zrobiłam. Nigdy. Czasem mówiłam mamie, żeby tak się ciągle z nim nie kłóciła, żeby trochę odpuściła, bo on i tak nigdy nie przestanie pić. Ale tylko jej to mówiłam. Do niego nawet się nie odezwałam. Ciągle obok. No i że na ten kabel nie zareagowałam, mogłam go schować. Wiem, że jeśli on to zaplanował, to zrobiłby to kiedy indziej, ale może to by go jakoś zastanowiło, gdybym ja... Dziś płaczę, wcześniej prawie wcale - trochę zaraz po jego śmierci tego dnia, kiedy popełnił samobójstwo, a potem raz, gdy byłam sama w wynajmowanym przeze mnie pokoju. Na pogrzebie nie uroniłam ani jednej łzy. Z tego, że nie umiem wyrażać uczuć, też zdaję sobie sprawę. Z wielu rzeczy zdaję sobie sprawę. Wiem, że powinnam iść do psychologa, ale nie umiem zadzwonić i się umówić. Ja wstydzę się iść do sklepu, a co dopiero załatwić taką rzecz. Od zawsze tak mam, najprostszych czynności się wstydzę i słabo radzę sobie z załatwianiem spraw. Jestem mizantropem, unikam ludzi, nie lubię spotkań rodzinnych - prawie wcale się wtedy nie odzywam, jestem uważana za sztywną i wywyższającą się, ale ja naprawdę nie mam o czym rozmawiać, bo prawie nikogo nie znam, nigdzie nie wychodzę, z nikim się nie spotykam. Mam jedną przyjaciółkę z liceum, 2 dobre koleżanki z liceum i kilka koleżanek ze studiów. Dziewczyny z liceum wiedzą trochę o mojej rodzinie. Te ze studiów nic. Nie umiem o sobie opowiadać. Chłopaka nie mam i nigdy nie miałam. Mimo że chciałabym go mieć, to jednak cieszę się, że go nie ma - nie chcę nikomu marnować sobą życia. Zdaję sobie sprawę, że żaden normalny by ze mną nie wytrzymał, a i ja widząc człowieka pijącego piwo, czuję do niego niechęć. Z chłopakami raczej nawet nie rozmawiam. Zdaję sobie sprawę, że to ma jakiś związek z brakiem ojca. Oprócz problemów dotyczących radzenia sobie w życiu, doszło to poczucie winy. Ono było już wcześniej, jeszcze jak żył, ale nie aż takie. Tak wiele jest naszej winy w jego śmierci.