Nerwy, znudzenie, zniechęcenie, a gdzie w tym wszystkim ja?
Mam taki stan od długich miesięcy, nienawidzę ludzi, czasami mi porostu przeszkadzają, jestem nerwowy, mam różne nastroje w przeciągu kilku chwil, nie widać tego tak drastycznie, ale po prostu w jednej chwili potrafię ostro się zdenerwować, a za chwilę opanuję się, przejdzie mi i jestem spokojny. Nie wiem czy sam się wpędziłem przemyśleniami i wmawiam sobie, że mam problem, ale nawet żona zauważyła, że mam te same problemy na okrągło i na nic więcej się nie skarżę, przeżywam tylko te same sprawy i żona reasumując określiła to, że nie czuję się doceniony, że mam zachwiania mojej osoby, bo jestem człowiekiem raczej ambitnym i prącym do przodu, ale już nie, teraz nie, od około roku. Jest tego tak dużo, że nie potrafię spokojnie opisać. Co mam zrobić, do kogo się udać? Czasami to już żyć mi się nie chce, ale szybko te myśli porzucam i męczę się dalej. Nie mam przyjaciela, z którym mógłbym o tym pogadać, uważam, że do rozmowy potrzebuję mentora, a nie zwykłego słuchacza (bo taki kolega to by się znalazł). Nie wiem czy moja ambicja mnie zjada czy ja już sam nie wiem czego chcę. Jedno jest pewne - chciałbym coś w życiu osiągnąć, a nie mam źle, pomimo to nadal chciałbym stworzy coś wielkiego by zaimponować tym, pośród których znaleźć się nie mogę. Jest pewna osoba, z którą kiedyś pracowałem, byliśmy w dobrych relacjach i było ok, później nasze drogi się rozeszły, a teraz znowu pracujemy razem i nie jest tak jak było, odzywa się, gdy czegoś potrzebuje to i numer pamięta, ale na spotkanie takie tam na mieście to nie zaprosił nigdy, tylko ja jak ta sirota zawsze do wszystkich wychodzę pierwszy z ręką, a później żałuję, tak dla sprostowania nie wychowywałem się tu i nie mam znajomy ani kolegów, po prostu są tylko ludzie z pracy. Ostatnio przelała się czara goryczy z ostrymi słowy w myślach, po prostu nie widzę tego "kolegi", przestałem się do kogokolwiek w jakiś zbyt "do przodu" sposób odnosić, tzn. już nie wyskakuję z zapytaniami co tam jak tam, nie zagaduję tylko przywitam się i odchodzę. Nie wiem czy to dobre, ale po prostu nie mam nawet do kogo zagadać. Zastanawiałem się nad psychologiem, by ze mną porozmawiał, pomyślał, ale nie wiem czy to dobry pomysł - może przesadzam, nie wiem co robić, pisząc to miałem myśli, że i tak nikt nie odpowie, ale zmusiłem się by jak zwykle w chaotyczny sposób wypowiedzieć się, może ktoś zareaguje. I znowu mam myśli, że chyba zwróci ktoś uwagę jak sobie w łeb strzelę, bo w przeciwnym razie to się nie uda, ale spoko, kończę, bo mnie zrezygnowanie ogarnia. Pozdrawiam i mam nadzieję, że jakoś się w końcu ogarnę i będzie lepiej, ale na odp. jakąś czekam.