Rozchwianie emocjonalne: jak sobie z tym poradzić?

Witam. Chciałbym się poradzić specjalisty w pewnych płaszczyznach mojego życia. Trudno mi jest sprecyzować obiekt, który mnie czasami demotywuje/przeszkadza - użyję nawet słowa nęka. Mam 18 lat, jestem w III klasie liceum. Historia zaczyna się w wieku 7-8 lat, kiedy zaczynałem mieć wyróżniające się wyniki w sporcie. Już jako dziecko marzyłem o tym, aby zostać olimpijczykiem (wszystko było na bardzo dobrych torach). Brałem udział w licznych zawodach sportowych. W wieku 11 lat (5 klasa podstawówki) doznałem kontuzji - martwicy pięt. Był to dla mnie bardzo duży cios, gdy lekarz oznajmił, że nie mogę ćwiczyć i muszę zrobić sobie przerwę pół roku. Miałem żal do rodziców itp. W 5 kl. podstawowej ze średniej prawie 5.0 oceny mi spadły do 3.9 - ogólnie rzecz biorąc nic mi się nie chciało i byłem bardzo rozdrażniony (i nieświadomy tego jako dziecko). Po roku nadal czułem ból w piętach, ale dużo już mniejszy, niestety nie mogłem się przeciążać... Nie poddawałem się - w 6 klasie zacząłem chodzić na rękach do takiego stanu, aż nauczyłem się doskonałej równowagi i balansu ciałem na rękach. Na zakończenie 6 klasy otrzymałem świadectwo z wyróżnieniem. W czasie wakacji między 6 kl. podstawową a 1 gimnazjum zacząłem uprawiać parkur, liczne salta, mostki, akrobacje na samych rękach - byliśmy w 3 ze znajomymi i planowaliśmy się w tym kierunku rozwijać. Początek roku szkolnego... spadłem z płotu i niefortunnie pękł mi tylko i aż nadgarstek (na szczęście, ponieważ cała sytuacja z punktu widzenia obserwującego mnie znajomego, z którym trenowałem, wyglądała bardziej drastycznie). Biegać forsownie już nie mogłem, do tego dołączył pęknięty nadgarstek, który nie pozwolił mi na chodzenie na rękach i związane z tym różne manipulacje fizyczno-akrobatyczne. Skakać z wysokości też za bardzo nie mogłem, ponieważ cały ciężar rozprowadzałem na nogi-nadgarski-barki-plecy (dwa pierwsze elementy zostały już skontuzjowane...). 1 kl. gimnazjum to był czas zażartej przemocy psychicznej, która stopniowo się rozwijała w mojej klasie gimnazjum. Jak wiadomo - człowiek, który nie ma pasji i w osłabieniu jest łatwiejszym celem. Chociaż najbardziej nieprzewidzianym elementem była nielojalność albo chęć zyskania większego rozgłosu (nawet nie wiem jak to nazwać) przez jednego z moich znajomych, z którym znałem się od przedszkola - uznałem go za ''przyjaciela''. Zaczął roznosić plotki, obgadywać - w każdym razie z przyjaciela zmienił się w obłudnika, który widocznie był fałszywy, jak to w życiu bywa. 2 kl. gimnazjum - kiedy nadgarstek był jako tako zrośnięty (niestety nie mogłem wrócić do akrobacji na rękach), ale za to nogi pozwalały mi na coraz bardziej absorbujące treningi. Ponownie zacząłem trenować po lekcjach i przykładałem się do lekcji wf-u. Pewnego dnia mieliśmy lekcję poświęconą skoczności. Głównie skoki przez płotki. Nastąpiło odnowienie kontuzji pięt. Któraś z kolejnych wizyt u lekarza przeświadczyla mnie, że niestety kolejny specjalista ponownie za dużo nie wniósł do leczenia tych dolegliwości (wydaje mi się, że to rutyna, a nie niekompetencja, chociaż każdego charakteryzowałbym z osobna, ale nie o tym mowa). Oczywiście nastąpił kolejny bunt związany z kolejną kontuzją, ale znalazłem kolejną alternatywę - zacząłem namiętnie jeździć rowerem przynajmniej 3-4 razy w tygodniu, raz interwałowo, innym razem równym tempem. Po 3-4 miesiącach nabyłem jałową martwicę guzowatości kości piszczelowej kolana (wszystko ma związek z gospodarką wapniową w organizmie). Chciałbym wpomnieć, że przestrzegałem zaleceń lekarzy co do przyswajania przetworów mlecznych i utrzymywałem wysokokaloryczną ''dietę''. W 3 kl. gimnazjum nadal byłem ofiarą przemocy psychicznej, nie ja jeden, ale na moje siły starałem się bronić tych, którzy dostawali bardziej ode mnie. W przeciągu lat 1-3 kl. gimnazjum stoczyłem 5 bójek. Pierwsza gdzieś w 1 kl. gimnazjum za to, że pewien człowiek zaczął mnie wulgarnie wyzywać przy całej klasie. Nie jestem osobą konfliktową, dlatego do teraz trudno mi wytłumaczyć, co ten człowiek ode mnie chciał, ale o tym potem. To była moja pierwsza bójka - 3 uderzenia w twarz i oznajmiłem mu, że jeżeli ma problem to bardzo chętnie porozmawiam z nim w 4 oczy w normalnej atmosferze. Kolejne dotyczyły tej samej osoby, z czego ostatnia była dla niego już nieco krwawa - nie mogłem inaczej do tego człowieka dotrzeć - po takiej bójce miałem spokój na jakiś miesiąc (problem w tym, że on nie pochodzi z patologicznej rodziny, ma inteligentnych rodziców, dostatek, jest zdrowy, ale był w centrum uwagi klasy przez te ''wygłupy''). Ostatnie dwie również dotyczyły czlonków klasy, z czego ta ostatnia była bardzo dziwna (w 3 kl. gimnazjum). Tego dnia byłem niewyspany i trochę rozdrażniony...ogólnie zmęczony tą całą sytuacją ze sportem i klasą... Za to, że ktoś we mnie rzucił szyszką (teraz wiem, że to była koleżanka) biłem się bez sensu z jakimś człowiekiem z klasy. Po szkole zebrała się duża liczba ludzi w umówionym miejscu i my. W trakcie tego bezsensownego procederu nie czułem żadnej urazy do tego drugiego człowieka, żadnych emocji. Zdejmowałem czapkę i kurtkę przed samą bójką, kiedy ten człowiek rzucił się na mnie. Dostałem soczystym sierpowym w twarz, ale na tym się skończyło, ponieważ byłem dużo zwinniejszy i wysportowany. Po jakichś 20 minutach tego głupiego spektaklu widziałem jak był poobijany, stał i sapał, a z tłumu krzyczeli liczni agresorzy - ''no dalej rusz ****, nic mu nie zrobiłeś, zobacz jak wyglądasz, a jemu nic nie jest''. Nie mogłem na to patrzeć i po prostu musiałem stamtąd odejść, kiedy z tyłu głowy otrzymałem kolejny cios...stosunkowo lekki i niecelny - pewnie dlatego, że padł od tak wycieńczonej osoby. Wziąłem swoje rzeczy i odszedłem... Kilka dni po tej bójce zapisałem się na basen, bo to była jedna z ostatnich opcji... Po 2 miesiącach ogólne wycieńczenie organizmu i miałem dać sobie spokój na kolejne kilka miesięcy... W 1 kl. liceum, klasa biologiczno-chemiczna, moje zdrowie fizyczne i równowaga psychiczna wracały do normy, poznałem nawet bardzo ciekawą dziewczynę. Z dziewczyną nie wypaliło, ale miło wspominam ten czas. Kontynuując rytuał, w liceum znowu przykładałem się do sportu i wyrosło coś w rodzaju guza na lewym zawiasie udowym. Środek roku szkolnego - bunt, operacja, miesiąc mnie w szkole nie było (cały styczeń), w lutym 2 tygodnie korepetycji, żeby jakoś nadrobić zaległości z j. polskiego. Szkoła, do której się dostałem, należała do tych bardziej wymagających. Spadek ocen ze względu na brak aktywności fizycznej i nieobecność w szkole. Wtedy myślałem, że chcę iść na medycynę, ale po pewnym czasie zacząłem mieć problemy finansowe, osobiste (za dużo do tłumaczenia, rozwijałem się na wielu płaszczyznach, m.in. na zajęciach dodatkowych), rodzice nie mogli wydawać na mnie nie wiadomo ile, a chęć poznawania nowych rzeczy i alternatyw dla sportu była duża. Od wstąpienia do liceum już się zastanawiałem nad profilem mat-inf. czy biol-chem. - wybrałem ten drugi, lecz postanowiłem go zmienić na rzecz mat-infu. Nadrobiłem 1,5 roku zaległości z matematyki z profilu rozszerzonego, podwyższyłem znajomość j. angielskiego (aktualnie jestem na poziomie upper-intermediate) - podczas ostatnich wakacji byłem ponad miesiąc w Londynie (miałem szczęście i chwyciłem okazję - pracowałem w firmie budowlanej i uczyłem się angielskiego na kursie). W 3 kl. liceum we wrześniu opanowało mnie takie...wypalenie. Chciałem dużo rzeczy robić na raz. Potem zachorowałem i tydzień mnie nie było w szkole i w tym czasie odżyłem jak nigdy. Niestety nadal byłem nie do życia. Owładnął mną bunt i zdałem sobie sprawę, że pieniądze nie mogą być jedyną rzeczą, dla której idę na ekonomię. Matematyka jest dla mnie ciężka, mam nieusystematyzowane wiadomości, a jeśli chodzi o angielski jest ok, tylko bardziej musiałbym przysiąść do gramatyki... Zmieniłem deklarację maturalną z 3 przedmiotów maturalnych rozszerzonych na 1 - biologię. Od września-listopada czułem taką dużą demotywację, w sporcie nazwałbym to przetrenowaniem. Stwierdziłem, że nie wiem za bardzo co bym chciał robić w życiu - tak jest do teraz. Przez ten czas delikatnie podchodziłem do zajęć, nie zmuszałem się do niczego, uczyłem się, ale spokojnie, żadnej presji na siebie nie narzucałem - presji, która w sumie ciążyła na mnie od czasów gimnazjum do liceum w różnym natężeniu. Ku mojemu zaskoczeniu dość podniosłem się z fizyki, nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. W grudniu dostałem się do klubu koszykarskiego sportowego, zacząłem trenować ponownie 4 razy w tygodniu, chodzić na solarium, aby zwiększyć syntezę witaminy D, jeść dużo ryb, kofeina - gdy jest przewidywany ciężki trening, 9-10 godzin snu dziennie i oceny zaczęły się podnosić ze wszystkich przedmiotów. Kilka dni temu na treningu znowu coś mi przeskoczyło czy przeciągneło na pięcie, nie mogę zupełnie biegać. Trochę jestem podłamany, ale co zrobić, życie idzie do przodu... Nie mam obranego kierunku studiów, bo myślałem o AWF-ie, a tam są sprawnościówki, więc słabiutko... Nie mam motywacji, czuję, że brakuje mi takiego zapalnika (podając w metaforycznej bombie). Czuję, że jestem blisko. Nie mogę się znaleźć ostatnio w szkole, chodzę jak zagubiony. Matura w maju, a ja nie mam w sobie siły. Dobrze, przyjmijmy, że to wiek dojrzewania - ale ja mam maturę za 4 miesiące! a przejawia się u mnie taki egocentryzm, myśli mnie demotywują, szukam aspiracji, czytam książki fantasy, bo najłatwiej je rozumiem, psychologię, biologiczne znaczenie stanu dojrzałości itd. Wszystko z ogromnym wysiłkiem + ta kontuzja. Gdy czytam, myślę ''o, wiem to, a inni nie wiedzą, ale jestem wspaniały'', a potem zbijam siebie i powtarzam sobie ''umiarkowanie...'' - jak sobie z tym poradzić? Przepraszam, że się tak rozpisałem, ale wydaje mi się, że to jest istotne, a mam mało czasu - mogę zmienić deklarację maturalną do 7 lutego, ale nie zamierzam. Zastanawiałem się już nad tym ''kim jestem?'', ''co lubię robić?'', nawet wpadła mi w ręce książka na temat podejmowania decyzji zawodowej, budowania samooceny, a piramidę masłową znam na pamięć i odnoga bezpieczeństwa odnosi się do tych stanów zdrowotnych, tylko nie wpadłem jeszcze na pomysł, jak to ominąć. Nie studiowałem jeszcze etapów leczenia depresji w trakcie wizyt u psychologa i myślę, że to zajęłoby mi dużo czasu. Przyjmuję zasadę 'nie siedzieć w domu i na siłę robić', bo jak siedzę i nic nie robię to jest tylko gorzej. Tylko, że to się utrzymuje - ta ''niemoc'' - co robić? Można powiedzieć, że jestem uzależniony od uprawiania sportu, lecz moje ciało - moim zdaniem - nie jest tak silne jak umysł. Matematycznie mogę to przedstawić tak, że ciało ma ok. 50% wytrzymałości, a mój umysł 100%, czyli o 50% więcej niż ciało (dlatego pewnie następowały urazy). Nie ma rady, chcę się jakoś stymulować do nauki pomijając sport, ale jak to robić, żeby nauka była efektywna? Pokładam w pani/panu dużą nadzieję. Czekam na odpowiedź...

MĘŻCZYZNA, 22 LAT ponad rok temu

Witam!

Warto, abyś zastanowił się, dlaczego tak bardzo zależy Ci na wyróżnianiu się w pewnych dyscyplinach sportu czy nauki. Zadziwiająca jest Twoja zdolność do wyniszczania swojego organizmu, tym bardziej, że widzisz jakie kontuzje ponosisz. Pamiętaj, że uprawianie sportu powinno przynosić satysfakcję, zadowolenie, a czytając Twój  list odnoszę wrażenie, że tego nie ma. Proponowałabym przyjrzeć się w jaki sposób postępujesz ze sobą, nawet jeśli decydujesz się na sport, to postaraj się, żeby to była przyjemność dla Ciebie, a nie doprowadzanie się do kolejnej kontuzji. Nie uciekaj przed samym sobą, postaraj się poznać swoje potrzeby, znaleźć pomysł na siebie. Teraz chcesz udowodnić sobie i światu, że stać Cię na wiele, ale zadaj sobie pytanie, czy o to właśnie Ci chodzi. Możesz skorzystać z wizyty u psychologa, który popracuje z Tobą nad określeniem celów w życiu oraz emocjami. Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty