Skoki nastroju, napady płaczu - co się dzieje?
Witam, Mam 18 lat, płeć żeńska. Ostatnio mam silne zmiany nastrojów i okropne napady płaczu nie do powstrzymania. Może nakreślę sytuację wyraźnie (czyli niestety trochę długi "zarys biograficzny"): kiedyś byłam bardzo towarzyska i wesoła. W samotności opłakiwałam jakieś smutki, średnio raz na dwa dni, ale odpowiadało mi to, bo te smutki nie miały rozsądnego podłoża (dołowałam się tym, czym w żadnym wypadku nie powinnam). Moi przyjaciele wiedzieli, że coś takiego mam i wiedziałam, że kiedy jest naprawdę źle, mogę się skontaktować. W zamian odpłacałam uśmiechem i pomocą w każdej sferze. Brałam też antydepresanty, chodziłam do psychiatry z okazji jedzeniowych problemów. W wakacje 2009 odstawiałam leki. Przestałam też chodzić do psychiatry. Miałam wtedy silne napady agresji, co spowodowało, że najbliższa mi osoba nie mogła ze mną wytrzymać - straciłam kogoś, komu mogłam powiedzieć dokładnie wszystko (inne dobre kontakty również oziębły, jednak nie takim stopniu). To sprawiło, że trochę odsunęłam się od społeczeństwa, bo już nie miałam osoby, której mogłam się dosadnie wyżalić. W trakcie nowego roku szkolnego wróciłam do głodówek, które znacznie wykluczyły ze mnie towarzyskość, co sprawiało, że coraz bardziej odsuwałam się od ludzi. Potem przychodziły momenty obżarstwa. W pewnym momencie zatrzymałam się tylko na obżarstwie i przytyłam 10 kilo. To sprawiło, że czułam się jako kompletne zero, poza tym nie miałam już na tyle dobrych znajomych, żebym mogła się wygadać, straciłam wiarę w człowieka i samą siebie (miałam wrażenie, że powinni mnie pocieszać, tymczasem odsuwali się ode mnie). Przestałam się odzywać. Chodziłam z tą samą miną publicznie, nigdy się nie śmiałam (nawet kiedy coś mnie rozbawiło, nie mogłam wydobyć z siebie choćby uśmiechu), miałam myśli samobójcze, cięłam się, w domu przepłakiwałam codziennie. W wakacje poznałam osobę, dzięki której na nowo chciałam zmienić siebie. Przeprowadzałam ze sobą długie dialogi, w których złe sytuacje próbowałam przekręcić na coś dobrego. Już pod koniec wakacji odbudowałam troszkę starych więzi, wróciłam do śmiechu. Przez chwilę zaczęłam czuć się lepiej. Miałam też już osobę, z którą mogłam porozmawiać o wszystkim. I teraz przejdę do rzeczy. Zaczął się rok szkolny. Na początku chyba było nawet w porządku. Ludzie zaczęli się przekonywać do mnie powoli na nowo, zaczęłam chudnąć. Nawet nie płakałam bardzo dużo. Jednak w mojej głowie rosło przeświadczenie, że coś jest nie tak. Zaczęłam nadużywać narkotyków. Kiedy z nich zrezygnowałam, miałam parę gorszych dni, ale powoli wróciłam do umiarkowanego nastroju. Ale któregoś dnia po prostu wybuchłam. Dostałam jakiegoś ataku szału, nagle w głowie zaczęły pojawiać mi się obrazy jakiś koszmarnych rzeczy, głosy wołające do mnie o bezsilności, ujemnej wartości, o tym że jestem gruba, zachęcające do skończenia ze sobą, rozmawiające o mojej głupocie i wmawiające mi dziwne rzeczy. Przepłakałam całą noc mówiąc sama do siebie, rozmawiając z głosami, widząc jakieś dziwne rzeczy dookoła. Następnego dnia czułam się zupełnie normalnie i noc była dla mnie jakimś abstrakcyjnym wspomnieniem. Jednak teraz, im częściej się śmieję w towarzystwie i naprawdę czuję się wspaniale, co zachęca mnie do działania i poprawia samopoczucie, jednocześnie częściej mam napady i są one coraz silniejsze i niekontrolowane. Potem czuję się naprawdę dobrze, ale przed jestem zestresowana. Poza tymi epizodami często mam dziwne napady agresji zupełnie zbędnej, w których patrzę na siebie jakby z boku, a na innych zza grubego szkła i nic nie mogę zrobić, a także dziwne napady śmiechu, do których też nie mam powodu i nie mogę go kontrolować. Zaczęłam mieć wiele dziwnych nietypowych dla siebie zachowań, w których sama ja nie uczestniczę (obserwuję się z boku i się dziwię, ale nie mogę tego powstrzymać). Poza tym czasem dostaję dziwnego ataku duszności, wpadam w niepotrzebną panikę i serce bije mi jak oszalałe (mam wrażenie, że to akurat jakaś pozostałość po narkotykach, bo wraz z nimi mi się to zaczęło). Pomiędzy rożnymi napadami dziwnych nastrojów (te pomniejsze występują krótko kilkanaście razy na dzień, te silne wybuchy raz na jakieś 4-5 dni) czuję się naprawdę w porządku, jestem taka, jaka byłam kiedyś dawniej.Czasem zdarzają mi się też „ciemne dni”, w których przybieram zeszłoroczną postawę udawanej apatii i braku wyrazu. Nie wiem, co robię źle w swojej "kuracji", mam teraz wsparcie innych i czuję się dużo silniejszą i szczęśliwszą osobą, ale te ataki nie są jakby mną samą i najgorsze, że zupełnie nie mam nad tym kontroli. Co powinnam zmienić? Czemu mimo, że naprawdę czuję się silniejsza i lepsza, miewam takie dziwne rzeczy?