Skomplikowana relacja z matką - co robić?
Mój problem jest następujący. Mam 20 lat i straszny problem w kontaktach z matką. To, co się dzieje w moim domu, przechodzi ludzkie pojęcie. Ale zacznę od początku. Odkąd pamiętam, w moim domu zawsze były awantury. Nie to, że moja rodzina jest jakaś z problemami (typu alkoholizm, narkomania itd.), bo jest to normalna, przeciętna rodzina. Matka pielęgniarka, ojciec inżynier. Duży dom. Zadbany. Ale brakuje tu tego ciepła rodzinnego. Od zawsze pamiętam, że matka o wszystko mnie obwiniała. Zawsze, kiedy kłóciła się z ojcem, to tylko mówiła: "Widzisz, co narobiłaś?! To Twoja wina! Wszystko przez Ciebie! Zadowolona teraz jesteś?!". Mimo że ja się nic nie odzywałam i nic nie robiłam w kierunku, żeby się kłócili. Nawet jak miałam 11 lat, to ciągle to słyszałam, że wszystko jest przeze mnie. Mało tego - jak byłam młodsza, to mnie biła. I to zawsze, kiedy na mnie krzyczała. Biła po głowie, po tułowiu, dosłownie wszędzie... Ciągle tylko słyszę, że "ciągle kłamie", "jesteś kretynem, downem, idiotką", "nic nie potrafisz zrobić", "do niczego się nie nadajesz...". Kiedy skończyłam 16 lat, popełniłam kilka błędów "młodości". Tzn. wpadłam w towarzystwo, które nie odpowiadało moim rodzicom. Ale nigdy w życiu nie popadłam w jakieś branie narkotyków, bójki, nadmierne picie alkoholu czy coś jeszcze innego... A mimo to potrafiłam też usłyszeć od matki, że "się puszczam". Strasznie mnie bolały - i bolą do tej pory - takie słowa słyszane od własnej matki. Zaczęłam odnosić wrażenie, że jestem dla nich problemem. Później, im byłam starsza, to zaczęło się robić coraz gorzej... Awantury nie ustają. Ba, teraz nawet są o wszystko. O to, że nic nie robię w domu, że źle ułożę bluzkę w szafie, że źle pokroję warzywa czy coś, że to, że tamto. Ogólnie - same głupoty i mało istotne rzeczy. Nie jest tak, że nic nie robię w domu. Jak tylko mam czas, to sprzątam, prasuję, gotuję, wychodzę z psami na spacer. Ogólnie robię to, co matka chce, ale nadal jest źle. Nie wiem już, co mam robić, żeby w końcu mnie doceniła. Ostatnio ciągle słyszę, że mam się wyprowadzić, bo ona "już nie może na mnie patrzeć", albo że "jej się rzygać chce, jak mnie widzi". Że jestem "psychiczna i zgrywam wielka damę". Ciągle tylko mówi, że jestem wredna, bezczelna i kłamliwa i że tylko jak coś od niej chcę, to jestem miła. Że dom, w którym mieszkam, nie jest mój, tylko rodziców, i nic w nim do mnie nie należy. Ja tu po prostu tylko mieszkam. Traktuje mnie jak dziecko. I zawsze, kiedy jej mówię, że mam już 20 lat i nie potrzebuję aż takiej kontroli jak 10 lat temu, to słyszę: „może i masz 20 lat, ale rozum masz 10-latki”. Jak chcę gdzieś wyjść ze znajomymi, to zaraz jest milion pytań: "gdzie? z kim? co będziemy robić? o której będę?". Jest mi głupio, że w wieku 20 lat muszę się pytać rodziców, czy mogę wyjść na dwór ze znajomymi, czy mogę iść do klubu, czy to czy tamto… Pieniędzy (kieszonkowego) nie dostaję w ogóle, bo matka twierdzi, że "nie zasługuję na to, bo wydałabym wszystko na głupoty". A ja jednak mam swoje potrzeby, tylko że jej to nie interesuje. Każe mi iść do pracy, co w obecnej sytuacji jest niemożliwe, gdyż studiuje dziennie, a na weekendy tylko mało kto chce zatrudnić młodą osobę, zwłaszcza bez doświadczenia. Kiedy jej mówię, że potrzebuję np. na kartę do telefonu, to zaraz jest „idź i sobie zarób, chyba to jesteś w stanie zrobić". Ciągle mi tylko powtarza, że dopóki jestem na jej utrzymaniu i mieszkam w tym domu co ona, to mam robić to, co ona chce, i zachowywać się tak, jak ona sobie tego życzy. Nie potrafię z nią rozmawiać - właściwie to się nie da. Zawsze, kiedy próbuję rozmawiać z nią, to zaraz unosi się krzykiem i mówi "zamknij mordę i nie mów do mnie takim tonem". To boli. Najgorszy problem chyba jest z moim chłopakiem. Ona go nie lubi. Zawsze po jego wizycie w moim domu mam awanturę. Matka mówi, że nie życzy sobie, żeby on tu przychodził, że jest chamem, palantem, debilem itd. Nie chce, żeby przychodził, dlatego że według niej on robi bałagan, ale nie mam pojęcia, w jaki sposób, skoro siedzimy cały czas u mnie w pokoju i nigdzie po domu się nie ruszamy. Nie chce, żeby przychodził do mnie - ja do niego też nie mogę chodzić. Bo jej się to nie podoba. Nie akceptuje go, chociaż to jest normalny chłopak. Uczy się w technikum, w tym roku ma maturę, chce iść na studia. Ale jej się nie podoba. Ogranicza mi czas spotkania z nim do godziny 21. W tygodniu nie mogę się z nim spotykać z powodu studiów. Widzimy się średnio co 2-3 dni na kilka godzin. Potrzebuję pomocy, bo nie wiem, co mam robić. Ja w tym domu nie mam własnego życia. Jestem traktowana jak mała dziewczynka. Chcę się wyprowadzić, ale nie poradzę sobie, studiując dziennie, a matka na pewno nie będzie mi dawała pieniędzy na życie, mimo że musi mnie utrzymywać, dopóki się uczę. Mam już tak zniszczone nerwy i psychikę przez nią, że jestem w tej chwili wrakiem człowieka. Co ja mam robić? Proszę o pomoc!