Pogorszenie relacji z matką po ślubie
Witam, mam problem ze znalezieniem swojego miejsca w sytuacji, w której się znalazłam. Zawsze miałam dobry kontakt z mamą, wręcz przyjacielski. Do czasu. Myślę, że wszystko zaczęło się jak poznałam swojego męża i wyprowadziłam się z domu. Było to 2 lata temu (mam 30 lat). I od tego czasu jest chyba coraz gorzej. Najpierw mieszkaliśmy blisko i co dwa tygodnie byliśmy u mojej mamy na obiedzie (tata nie żyje, mama mieszka z babcią), potem przeprowadziliśmy się dalej i już nas nie bawiły cotygodniowe podróże (raz do jednego domu, raz do drugiego). Moja mama mówiła, że rozumie, ale... no właśnie. Magiczne ale. Zawsze ma i miała jakieś ale. Ja, dopóki mieszkałam z nią, rzadko się sprzeciwiałam. Nie mam walecznego charakteru i jakoś tak unikanie konfliktów lepiej mi wychodzi niż walka o swoje. Mój mąż z kolei bardzo ceni sobie swoją niezależność i nie pozwala, by inni wchodzili mu na głowę.
Od czasu wyprowadzki stałam się w moim odczuciu bardziej samodzielna, natomiast w oczach mojej mamy totalnie ubezwłasnowolniona przez mojego męża. Według niej odsunęłam się od rodziny przez niego. Nie muszę chyba pisać, że nie wpływa to dobrze na ich wzajemne relacje. Prawda jest taka, że mój maż nie przepada za moją rodziną - jemu się wydaje, że oni go nie lubią, im, że on ich nie lubi - takie zaklęte koło. A prawda jest taka, że z perspektywy własnego M inaczej spojrzałam na swoją relację z mamą i sama zauważyłam, że bardzo byłam zależna od jej zdania, od jej poglądów - nigdy nie podjęłam decyzji bez konsultacji z nią i nie angażowałam się w plany nie mające jej aprobaty. Tak mi było chyba wygodniej - ktoś podejmował decyzje za mnie, a że była to osoba, która mnie kocha i chce mojego dobra to miałam pewność, że to będą dobre decyzje. Myślałam, że wszystko się samo ułoży, ale nie widzę poprawy.
Coraz częściej czuję się jak w impasie. Nie mam potrzeby bywania u nich na okrągło (z moją siostrą widzą się codziennie i rozmawiają kilka razy dziennie przez telefon), tym bardziej, że każda wizyta jest dość wyczerpująca (czy moja mama czegoś nie powie, czy nie będzie miała pretensji, czy mój mąż się nie zirytuje na nią...). Nie umiem o tym rozmawiać ani z nią, ani z mężem, a przez to nawarstwia się we mnie wszystko, wszystkie uczucia, emocje... brakuje mi już siły. Wczoraj była impreza rodzinna, nie poszliśmy. Moja mama prawie płakała w telefon, żebym się opamiętała, co ja robię, czy ona ma klęknąć i mnie błagać, że dopóki ona żyje to na to nie pozwoli, a jak umrze to możemy się pozabijać... zakończyła monolog twardym dobranoc i rozłączyła się. Szczerze mówiąc, byłam w szoku. Wyrzuty sumienia prawie mnie zjadły, choć szczerze mówiąc, bardziej czuję się atakowana niż winna. Fakt, że powinnam pojechać, a z drugiej strony nie sądzę, żeby komuś z powodu mojej nieobecności stała się jakaś wielka krzywda.
Moja mama zawsze była nieustępliwa, ale takie zachowanie nasiliło się od kiedy wykryto u niej guza płuca - miała operację, przeszła chemię - proponowaliśmy jej z moim mężem wizytę u psychologa, bo uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie z rodziną wesprzeć jej wystarczająco - odmówiła. Stwierdziła, że sobie sama poradzi, a chyba sobie nie za bardzo poradziła. Widmo jej choroby jeszcze bardziej utrudnia mi asertywne zachowania - nie potrafię jej odmówić, nie czując wyrzutów sumienia. Ona jest zła, rozczarowana, zawiedziona i zraniona, a ja czuję się jak kilkuletnie dziecko. Nie podoba mi się jak się czuję, a nie umiem tego zmienić. Jak wejść na nowo w tę relację? Jak polepszyć nasze stosunki, nie robiąc tego kosztem siebie i swojego małżeństwa? Ostatnio była podobna rozmowa, z tym, że chodziło o to jak bardzo babcia za mną tęskni. I że płacze. Oczywiście pojechałam następnego dnia. Na dzień dobry płacz i szloch, a potem miła rozmowa.
Nie umiem się w tym odnaleźć. Czuję się zmęczona próbowaniem zorganizowania wszystkiego tak, aby każdy był zadowolony. Nie da się tak, a wybieranie kto ma tym razem być niezadowolony mnie przeraża. Mam świadomość tego, że nie akceptuje ona moich pewnych wyborów i zachowań, a ja chcąc funkcjonować w zgodzie zarówno z nią, jak i z moim mężem (tu jest chyba dobre miejsce, aby zaznaczyć, że kocham go i jestem z nim szczęśliwa; uważam też nasz związek za udany) zaczynam tracić grunt pod nogami. Nie wiem co mam dalej robić... przed nami święta i szereg innych okazji do wspólnych spotkań. Co robić, żeby wszyscy mieli przyjemność z przebywania w swoim gronie?