Czy to jakaś choroba, a może jest to efekt rozstania rodziców?
Ostatnimi czasy mam duże problemy. Na co dzień zachowuję się świetnie, oceny mam piątkowe. Tylko czasami miewam potworne napady szału, ale nie takie zwykłe. Zaczynam wtedy okropnie krzyczeć, trząść się, dostaję wtedy niesamowitego ''kopa'' siły (raz rozwaliłam na kawałki deskę grubości ok. 6 cm!) oczy mi strasznie czerwienieją i w ogóle nad sobą nie panuję. Głos potwornie mi się zmienia. Zazwyczaj wtedy krzyczę na wszystkich. Wszystkich! Mieszkam z babcią, rodzice się rozwiedli - do mamy jeżdżę tylko na weekendy z tatą tylko się spotykam. Czasami wystarczy, że babcią niedosłyszy co do niej powiedziałam i dostaję takiego napadu. Zamykam się wtedy w pokoju i wszystko co mam naokoło rozrzucam i psuję. Takie napady trwają u mnie ok. 30 minut, później zaczynam płakać, a następnie czymś się zajmuję. Przez to ostatnie mogę ochłonąć. Takie ochłonięcie zajmuje mi ok 2 godzin. Co się ze mną dzieje? Ja nad tym w ogóle się panuję, „przebudzam się” dopiero po fakcie''. Najlepsza przyjaciółka ostatnio poradziła mi, żebym skierowała się może do kościoła, może wyspowiadała, gdyż pewnymi czasy bardzo interesowały mnie nauki satanistyczne, a na dodatek jetem ateistką. Pomyślała ona pewnie, że ''coś'' mogło mnie opętać. Nie sądzę jednak, by to była prawda. Zastanawiam się więc, co mi się dzieje. Czy to jakaś choroba, a może jest to efekt rozstania rodziców?