Jak ratować moją rodzinę?
Ponad dwa lata męczę się ze zdradą mojego partnera. Nie łudzę się już, że sobie z tym poradzę. Nadmienię, że poznaliśmy się już 6 lat temu i niestety byłam wtedy związana z kimś innym. Nie umiałam zawalczyć o tamten związek i oddałam go walkowerem, podobnie zresztą jak mój ówczesny narzeczony. Wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi (pomimo moralnego kaca). Mieliśmy wielkie plany, a ja nagle znalazłam w sobie siłę do przenoszenia gór. Wróciłam na studia, które do łatwych nie należały, dojeżdżałam na uczelnię codziennie prawie 100 km pociągiem, najczęściej na zajęcia zaczynające się o 7:30 (pobudka przed 5 rano). Było tak dlatego, że w ciągu tygodnia musiałam być w domu (skomplikowana sytuacja rodzinna, którą zresztą również udało mi się okiełznać), żeby w weekend pojechać do niego, bo mieszkał prawie na drugim końcu Polski. Po moim dyplomie mieliśmy zamieszkać już razem i mieć dziecko oraz świetlaną przyszłość. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci ( w mojej i otoczenia opinii). Rozmawialiśmy ze sobą kilka razy dziennie przez telefon, na gg, wysyłaliśmy sobie maile, a w weekend opowiadali wszystko jeszcze raz osobiście. Na ostatnim moim roku miałam masę roboty z dyplomem, dodatkowo, co jest najokrutniejsze w sytuacji, która zaistniała, moja bardzo bliska krewna (którą kocham jak własną matkę) zachorowała na raka. Nie pojechałam na kilka wyjazdów z nim i jego znajomymi, bo albo byłam zajęta albo uczelnią albo szpitalem. I się zaczęło. Zwróciłam uwagę, że się zaczął zachowywać jak nie on, ale myślałam, że to stres albo zmęczenie. Opowiadał mi o takiej panience od siebie z uczelni, jak to ona mnie wielce podziwia, za znajomość języków, za wytrwałość itp. Taka biedna nimfa, którą trzeba było pocieszać, on był jej super kumplem. Ostatnie co by mi przyszło do głowy to, że moje super szczęśliwe życie legnie w gruzach z powodu zdrady i braku inteligencji mojego mężczyzny. Najpierw, więc byłam przez tę pannę podziwiana, potem ona była już podobna do mnie, a na sam koniec, o niebo lepsza. Wpadłam na to, że to nie stres tylko zdrada, kiedy pojechał z nią w góry zamiast zostać i spędzić czas ze mną. Pomyślałam sobie, że jestem debilką, że się nie kapnęłam wcześniej. W pierwszej chwili uznałam, że to koniec, a zaraz potem, że nie oddam za wszelką cenę drugiego związku. To był błąd. Zniosłam wszystko, a dodam, że ona jest wytrwałą zawodniczką. Nikt w całym moim życiu mnie tak nie poniżył. Oddałam mu wszystko. Przeniosłam się do niego, ja siedziałam obok niego, a on rozmawiał z nią. Nigdy nie przeczytałam o czym i telefonu też nie przeglądnęłam, bo to już byłby definitywny koniec (nawet ja to wiedziałam). Trwało to długo. Nie mogłam znaleźć pracy, ona powiedziała (dobra samarytanka), że ktoś tam od niej szuka kogoś na "kasę". Oczywiście powiedziałam nie (choć będąc bez pracy to jest nielogiczne), nie zdzierżyłabym już tak wielkiego upokorzenia, tym bardziej, że ukończyłam studia na polibudzie i to z wykładowym angielskim. Z resztą każda moja odpowiedź byłaby wykorzystana przeciwko mnie. Raz usłyszałam, że powinnam się od niej uczyć, bo ona wstaje o 8 rano (żeby dojechać na zajęcia z wioski zaraz za miastem – ok. 15 km, które się zaczynają o 12), myślałam, że umrę od razu, ale nie umarłam i znosiłam wszystko dalej. Zbliżył się koniec jego studiów (ona jest od niego z uczelni), powiedział jej, że kocha mnie itp., ale dalej zachowywał się katastrofalnie. Nie dał mi szansy powiedzieć co czuję, bo od razu się obrażał i groził mi, że on tego nie zniesie. A ona taka miła i wesoła. Mina mu zrzedła jak się nie chcący wydało, że on jeszcze nie zapiął spodni, a ona już jest miła dla jego kolegi. Jakoś się zaczęło układać. Było coraz lepiej. Zdecydowaliśmy się w końcu na dziecko. Ciąża była straszna i z problemami. Poród jeszcze gorszy. Utyłam prawie 25 kg. Mój syn ma już 9 miesięcy, a ja dalej 15 kg nadwagi. Czuję się fatalnie, wyglądam fatalnie i najgorsze, że już zużyłam wszystkie siły. Dotarło do mnie, że trzeba się było rozstać, a teraz już trochę na to za późno. Nie umiem normalnie funkcjonować, tym bardziej, że mój partner uważa, że nie należy zrywać żadnych kontaktów, czyli jeśli ona miałaby ochotę przyjść do nas do domu i zapoznać się z moim synkiem, to on otworzyłby by jej i serdecznie ugościł. Nie potrafię ocenić czy on się stara nas ratować, wydaje mi się, że tak średnio, że raczej wymusza to na mnie. A ja nie mogę patrzyć na siebie w lustrze, pomijam zrujnowane ciało po ciąży, nie mogę na siebie patrzeć, bo sama siebie tak potwornie poniżyłam i dałam poniżyć jemu. Dodatkowo sytuacja nie świadczy o jego inteligencji, skoro dał się wsiąść na bardzo tanie sztuczki. Był dla mnie bogiem, za którym w sekundzie skoczyłabym w ogień, a teraz jest już tylko zwykłym i pospolitym śmiertelnikiem. Na prawdę myślałam, że już wszystko jest w porządku, nie takie rzeczy ludzie przeżywają (ja sama przeżyłam już gorsze), ale tak nie jest, ona wraca do mnie jak bumerang. Zrujnuję swoją nowiutką rodzinę, a tego nie chcę. Nie chcę się też przyznać, bo to kolejne upokorzenie i to publiczne. Nie chcę, żeby on się czołgał przede mną i błagał o litość, nie potrzebuję potulnego psa, chcę z powrotem mojego mężczyznę. Jestem sama, i to sama u obcym mieście, pozrywałam kontakty z moimi przyjaciółmi. Jemu już nic nie powiem na ten temat, bo i tak to bez sensu, jestem od niego już i tak za bardzo uzależniona. Nawet nie mogę wyjść z domu, bo w domu próbuję pracować, więc dokąd niby bym miała bez niego iść. Nie mam się do kogo zwrócić. Nikogo już nie kocham nawet własnego syna, a nie po to go sprowadziłam na świat, żeby był niekochany przez własną matkę. Mam taką huśtawkę nastrojów, że nie wytrzymuję już sama ze sobą.