Ratowanie związku - czy warto?
Witam ! Jestem mężatką od 13 lat. Mam 2 dzieci- 12 lat i 2,5 roku. Mąż jest młodszy o 7 lat. Ja mam 43. Gdy poznałam męża sądziłam, że jest idealnym partnerem dla mnie. Mąż to samo sądził o mnie. Niestety życie pokazało, że nie tak łatwo żyje sie we dwoje. Od samego początku nasze małżeństwo nie należało do łatwych. Patrząc z perspektywy mąż wytyka mi, że : * nie uprawialiśmy sexu tak często jak on tego by sobie życzył - pomimo tego, że w jego mniemaniu się starał (kwiaty, świece itp. zdarzylo sie kilka razy owszem). Wychowana byłam w przeświadczeniu, że sex jest " be". W dniu ślubu byłam dziewicą, nie miałam doświadczeniana tym polu. Mąż zawsze był bardzo delitkatny, nigdy nie robił nic na siłę. * Nie dbałam wystarczająco o dom - no trzeba tu nadmienić, że mąż jest strasznym pedantem, do tego stopnia, że na suszarce naczynia mają stać w odpowiedniej kolejności, żaden okruszek nie może leżeć na stole -sprawdzał ręką po przyjściu z pracy czy stół jest bez skazy, w szafie ubrania mają leżeć równiutko złożone w kostkę itp. Przyznaje bez bicia, że czasami "olewałam" te jego "wymogi" * Zbyt ulegam rodzicom i za często ich odwiedzam. Nie potrafię im się przeciwstawić. Mmm...jestem jedynaczką, wychowaną raczej konserwatywnie. Rodzice bardzo mnie kochają, ale mają czasami despotyczny charakter. Wymagają bezwzględnego posłuszenstwa, bo jak nie to się obrażają. Byłam między młotem a kowadłem. *Mąż twierdzi, że nie mamy wspólnych zainteresowań. No przyznać trzeba, że mnie nie interesuje to co jego i na odwrót. * Nie wyjeżdżaliśmy prawie nigdzie razem. Byliśmy raz na wczasach nad morzem i raz u mojej i jego rodziny. To wszystko. Nie liczę oczywiście wyjazdów jedniodniowych. Gdy zaczęło się psuć, mąż zaczął wychodzić z domu do tego stopnia, że więcej go nie było niż był. Na mnie spadł ciężar prowadzenia domu, wychowywania dzieci (w zasadzie to nigdy sie nimi nie zajmował - młodszym dzieckiem wogóle), zakupy, praca. On miał zainteresowania, które rozwijał, spotykał się z kolegami, miał czas na relaks, bo był zestresowany przebywaniem w domu ...ze mną... W końcu doszło do tego, że zaczął spać w pokoju obok. Gdy sytuacja była już nie do zniesienia, po ktorejś z kłótni kazałam mu się wyprowadzić. Wychodząc powiedział, że to na kilka dni. Wynajął mieszkanie. I tak minęło półtora roku. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Czasami uprawialiśmy sex (było fajnie), jeździliśmy z dziećmi tu i tam. Sądziłam, że może jakoś się to ułoży. Przez ten czas wyremontowałam mieszkanie - w czasie, gdy ze mną mieszkał nie było na to pieniędzy, bo trzeba było np. zmienić auto, kupić drogi sprzęt do filmowania, gitarę itp. Zrobiłam też remont w moim sercu. Stwierdziłam, że jednak go kocham. Dla niego zmieniłam się. Dbam o mieszkanie, siebie, dzieci, nie utrzymuję aż tak zażyłych kontaktów z rodzicami jak przedtem, zmieniłam patrzenie na sex- z małą pomocą sexuologa. Postanowiłam ratować nasze małżeństwo - dla dzieci, dla nas. I tu wybuchła bomba. Okazało się, że mąż ma kochankę. Od dłuższego czasu. Nie dowiedziałam się tego od niego tylko od " życzliwej " znajomej. On sam się wypierał, w końcu jednak się przyznał. Chcąc się zemścić umówiłam sie na randkę z mężczyzną. Gdy się o tym dowiedział - szalał- był zwyczajnie wściekły. Zaprzestałam spotkań - były dwie randki tzn. spotkanie na kawie - on ma tą "panią" od dłuższego czasu - bo jak stwierdziłam nie warto ryzykować utraty związku dla może przelotnej znajomości. Powiedziałam mu o tym, staram się wybaczyć mu tą zdradę. Chcę spróbować, dać nam szanse. Wielokrotnie rozmawiałam z nim o tym, ale mąż twierdzi, że wciąż nie wie co zrobić - czy zostać ze mną czy wybrać życie z nią. Przyznaje, że teraz widzi jak dla niego dużo znaczą dzieci, że mu ich brakuje, że tęskni za nimi. Rozważa powrót do domu ze względu na nie, żeby miały go cały czas, a nie kilka razy w tygodniu. Młodszy syn bardzo płacze, gdy mąż wychodzi i prosi "...zostań z nami, ja cię bardzo kocham. Nie idź ". Córce pogorszyły się wyniki w nauce - z szóstek zrobiły się trójki, jest też niegrzeczna. Często prosi ojca, aby został w domu. Mąż twierdzi jednak, że mu się pozmieniało względem mnie.. Widzi moje zmiany, że się staram, ale " ja tego nie czuje ", tak mi odpowiada. Stwierdził ostatnio, że on nie ma złudzeń względem Nas. Bo nas już nie ma. Jesteśmy ja i on. Na pytanie czy kocha tamtą odpowiedział mi, że on chyba nikogo nie potrafi kochać, a przecież we mnie był zakochany bardzo...był... Co ja mam w tej sytuacji zrobić? Czy warto walczyć o to, żeby wrócił i sklejać to co zostało? Czy dla nas może byc jeszcze jakaś szansa? Sądzę, że mąż by wrócił gdyby miał nadzieję, że może być fajnie i tak jak trzeba między nami, bo we mnie zaszły zmiany tak wielkie ,że sama nie mogę tego pojąć. Czy ja naprawdę mogłam dojrzeć do małżeństwa dopiero teraz? Tylko czy na to nie jest zbyt późno? Czy moich dobrych chęci wystarczy za nas dwoje? Jak go przekonać, żeby dał nam szansę? A może lepiej dać sobie spokój i zacząć żyć bez niego? Proszę o radę, bo naprawdę nie mam pojęcia co mam robić? Co Pani o tym wszystkim myśli? v.