Nawet nie wiem o co zapytać. Młoda matka potrzebuje pomocy!
Jestem kobietą, mam 21 lat. W wieku 19 lat urodziłam dziecko. Ciąża bardzo wpłynęła na moje życie. Byłam w ostatniej klasie liceum, miałam plany związane ze studiami. Na szczęście wszystko dobrze się potoczyło, zdałam maturę i postanowiłam w następnym roku iść na studia. Przez rok zajmowałam się tylko synem, rzadko spotykałam się ze znajomymi, miałam kontakt jedynie z mężem i rodzicami. Po czasie zaczęłam być bardzo nerwowa, wszystko mnie drażniło i irytowało, często płakałam, szukałam sposobu żeby wyrwać się z domu. Miałam dość życia tylko z dzieckiem. Zaczęłam popalać papierosy. Myślałam, że taki nastrój spowodowany jest przyjmowaniem doustnej antykoncepcji, dlatego też nic z tym nie robiłam. Gdy dostałam się na studia wszystko nagle się polepszyło ale po 2 miesiącach zmieniłam się nie do poznania. Postanowiłam przestać brać tabletki- jednak to nie ich przyczyna, ponieważ nic się nie zmieniło. Od ponad miesiąca nie mogę spać, wieczorami myślę o całym swoim życiu, wypominam sobie błędy, czuję jakiś wewnętrzny strach, obawy, że czegoś zapomniałam, że czegoś nie zrobiłam, jakieś wyrzuty sumienia. I tak jest co noc. Gdy wstaję rano jestem nie do życia, włączam synowi bajki i sama szukam okazji żeby tylko się zdrzemnąć. Nie ubieram się. Gdyby nie fakt, że muszę wyjść na spacer z synkiem to w ogóle tego bym nie robiła. Przestałam sprzątać, bawić się z dzieckiem. Gdy był niemowlakiem i budził się kilka razy w nocy miałam więcej siły i ochoty na prace domowe, na gotowanie i sprzątanie niż teraz! Czytałam z nim książki, chodziłam na długie spacery. Strasznie mi go żal. Czuję, że zaniedbuję nie tylko siebie ale też go. Nie znaczy to, że go nie karmie,nie przebieram, czy nie rozmawiam z nim Bardzo go kocham! I przez to mam do siebie największe pretensje. Co wieczór obiecuje sobie, że gdy obudzę się rano to wstanę normalnie, ubiorę się, zrobię makijaż, że zacznę żyć normalnie, ale gdy się budzę nie mam siły żeby to wszystko zrobić. Moje życie towarzyskie ogranicza się do wyjścia raz w miesiącu do koleżanek. Gdy idę do nich czuję się świetnie, przeglądam swoją szafę, szykuję się dwa dni do przodu. Jest to zawsze normalne spotkanie ze znajomymi, a ja czuję się jakbym szła na bal. Zawsze gdy wracam z takiego spotkania to analizuję całe wyjście, zaczynam załamywać się nad tym, że nie mam prawdziwych przyjaciół, że koleżanki spotykają się ze mną tylko wtedy, gdy ja o to poproszę, że pierwsze nie zadzwonią, nie napiszą. Węszę wtedy podstęp, że pewnie nawet mnie nie lubią, że spotykają się ze mną tylko dlatego żeby mi nie było przykro. Czuję, że z osobami które znam 10 lat nic już mnie nie łączy, że one mają swoje sprawy, a ja jestem tylko raz na jakiś czas jak te piąte koło u wozu. Za każdym razem obiecuję sobie, że wyszłam już do nich ostatni raz, że nie będę się więcej narzucać, że się nie odezwę i poczekam czy one sobie przypomną. Czuję, że nie mam już nikogo. Fakt, jest mąż ale na niego nie mogę nieraz patrzeć. Boli mnie to że go ranię, jestem zła na samą siebie że tak go traktuje, ze on mnie kocha, stara się a ja jestem tak oziębła. Często się kłócimy, często ja te kłótnie prowokuję, często mówię mu, że ma się wynosić, nie mam go dość a potem żałuję. Często czuję, że to co mówię do niego to tak jakbym mówiła do samej siebie. Jeszcze jedna ważna sprawa. W okresie gimnazjum, jak to w wieku buntu, miałam problem z autoagresją, cięłam się, myślałam o śmierci, fascynował mnie ten temat. W wieku 15 lat leżałam w szpitalu po zatruciu lekami psychotropowymi-miałam je od koleżanki matki, która choruje na schizofrenie. Nie wiem czy to co piszę ma jakiś sens,nie wiem czy zbytnio nie bagatelizuję swoich problemów, czy może po prostu nie stałam się leniem. Mam nadzieję, że to co czuję minie gdy wyjdzie słońce, gdy zrobi się ciepło, wtedy gdy będę mogła wyjść na spacer z synem, ale też nie jestem pewna czy będę miała na to siłę. Poczekam do końca zimy, jeżeli nic się nie zmieni-idę do psychologa.