Obsesja na punkcie kalorii i wyglądu
Wiem, że jest nie tak, jak powinno być. Nigdy wcześniej nie byłam dla siebie tak okrutna, nie miałam takiej obsesji na punkcie kalorii, wyglądu. Zaczęło się dość niewinnie. W trzeciej gimnazjum pokłóciłam się z rodzicami i w ramach odwetu byłam na tygodniowej głodówce. W sumie zdarzyło się to 2 razy w ciągu roku. Nigdy nie przeżywałam buntu wobec rodziców, miałam świetnych znajomych, świadectwa z wyróżnieniem (i mam).
Poszłam do liceum i w ostatniej klasie zaczęłam się odchudzać. Wcześniej też to robiłam, ale to były krótkie diety, szybki spadek wagi, dużo wypadających włosów i kompletna głupota. Postanowiłam, że tym razem zrobię to „z głową”. I zrobiłam. W 4 miesiące straciłam 9 kg przy wzroście 164 i wadze 57 kilo, zeszło poniżej 50. W czasie 2-3 miesięcy przybrałam na wadze, lecz nadal mieściłam się w poprzednie węższe ubrania. Ale każdy gram na wadze zaczął doprowadzać do furii. Staję przed lustrem i wyzywam się od grubych świń i innych niecenzuralnych...
Waga w dół - humor w górę i tak cały czas. Jeśli jest odwrotnie, zadręczam się i głodzę, by potem pochłonąć 6 kawałów ciasta. Oczywiście wszystkie środki na odchudzanie stanowią moją apteczkę. Założyłam zeszyt diet, a życie toczy się wkoło jedzenia. Dostałam obsesji! Nienawidzę swojego ciała i siebie. Patrzę w lustro i widzę wylewające się boczki, tęskniąc za moimi wystającymi kośćmi z grudnia. Tak bardzo siebie nie cierpię i nie potrafię sobie z tym poradzić. Czy ja zwariowałam?