Straciłam chęć do życia - jak ją odzyskać?

Mój problem wydaje mi się, że pochodzi z wnętrza mnie samej. Nie wiem, czy wynika z egoizmu i zazdrości innym, czy może jest zalążkiem jakiejś choroby - być może właśnie depresji. Wszystko zaczęło się mniej więcej rok temu - zawsze byłam osobą ambitną, udawało mi się zrealizować wiele marzeń. Na 4 roku studiów związałam się z moim chłopakiem i w zasadzie przez wzgląd na niego wróciłam do mojej rodzinnej, maleńkiej miejscowości. Tutaj dostałam pracę, którą lubię i która sprawia mi wiele przyjemności - ale ciągle sobie myślę, że chciałabym robić coś innego. Smutno mi jest, kiedy dowiaduję się, że moi przyjaciele wyjeżdzają za granicę albo do innych, dużych miast w Polsce, bo ja ciągle nie mam odwagi zostawić spokoju i stabilności, które tu mam, a jednocześnie nie mam nikogo, z kim mogłabym pogadać w razie problemów czy wypić kawę i poplotkować - bo wszyscy są już daleko. Na dodatek obserwuję pewne mało sprzyjające okoliczności w pracy - pracuję wśród samych kobiet. Jestem osobą ambitną i dobrze robię to, co akurat robię - przynajmniej mój przełożony tak uważa. Myślę, że jest to powodem braku akceptacji ze strony moich koleżanek, które podobnie jak ja, są młode i ambitne, być może brakuje im po prostu życiowego szczęścia, by też zostały zauważone.

Prawdziwe dramaty przeżywam jednak od chwili rozstania z moim partnerem. Byliśmy z sobą 5 lat. Wiele razem przeżyliśmy. To ja podjęłam decyzję o tym, by się rozstać. Nie wiem, czy była słuszna, ale wiem, że gdybyśmy byli z sobą nadal, to ja bym go zadręczyła swoimi obawami, pytaniami itp. Nie wiem, czy nadal coś do niego czuję, czy się przyzwyczaiłam, że nie jestem sama, ale ciągle rozpamiętuję nasz związek. Najgorsze jest to, że z nikim nie mam ochoty rozmawiać o tym, co się ze mną dzieje. Nawet kiedy ktoś się stara do mnie dotrzeć, pytać - ja się zamykam. Ostatnio wyszłam ze znajomymi z pracy na piwo, one przyszły ze swoimi partnerami, mężami itp... poczułam się osaczona, zamknęłam się w sobie i nic nie mówiłam. Zawsze byłam osobą bardzo towarzyską, lubię mówić - nie wiem, co wtedy się stało. Ta sytuacja spowodowała, że zaczęłam się o siebie trochę martwić. Poczytałam literaturę o depresji. Być może ją mam. Nigdzie nie wychodzę, rozpamiętuję przeszłość, ciągle jestem zmęczona, nic mnie nie cieszy, mam napady głodu i niejedzenia, cały wolny czas przesypiam, płaczę... Jedynym organizmem, którego nie krzywdę i na co dzień toleruję bez względu na nastroje, jest pies. Mieszkam z rodzicami, którzy obserwują moje stany i chcą mi jakoś pomóc w sytuacji, w której się znalazłam. Ale nie potrafię się z nimi dogadać. Chciałabym być dla nich miła itp., ale nie potrafię. Nasze minirozmowy kończą się kłótniami albo się zwyczajnie nie kończą. Myślę czasami, żeby coś się stało ze mną... Niestety, myślę tak i się boję tego. Gdzie mam szukać pomocy? Czuję się taka bezradna...

KOBIETA, 26 LAT ponad rok temu

W tej sytuacji z pewnością skorzystałaby Pani na wizycie u psychologa. Rozmowa w neutralnej, przyjaznej atmosferze może pomóc w zrozumieniu przyczyny Pani trudności. Przechodzi Pani kryzys związany z konsekwencjami podejmowanych decyzji. Warto zastanowić się nad priorytetami, być może również nad tym, jak buduje Pani poczucie własnej wartości. Proszę rozważyć, że dużą część powziętych decyzji można przemyśleć i zmienić.

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty