Trudna decyzja o końcu toksycznego związku
Witam! Ostatnio do Pani pisałam, numer mojego poprzedniego pytania to: 4986. Bardzo dziękuję za odpowiedź, bardzo mi pomogła. Pytanie dotyczyło obsesyjnej zazdrości, sprawdzania mnie, obrażania. Uświadomiłam sobie, że narzeczony mną manipuluje. Jestem całkowicie zniewolona, a nawet boję się go. Tzn. postępuję tak, żeby tylko nie było kłótni, tak jak on sobie życzy. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem z nim szczęśliwa. Nie mogę za niego wyjść za mąż. Przecież nic mu nie zrobiłam, nie zasłużyłam sobie na brak zaufania, na brak szacunku. zawsze byłam w porządku. On jest starszy ode mnie o kilka lat, być może boi się, że go zostawię dla młodszego, ale to żadne wytłumaczenie jego chorego zachowania, bo tysiące razy zapewniałam go, że zależy mi na nim, że go kocham i jestem wierna (a to prawda).
Po ostatniej awanturze, która trwała dwa dni zrozumiałam, że muszę odejść. W piątek nagle zaprosili nas jego znajomi - odmówiłam, ponieważ naprawdę nie miałam humoru, siły, ochoty, a i tak byliśmy z nimi umówieni na trzy dni później i obiecałam, że z nim pójdę. Wpadł w szał, obrażał mnie, krzyczał na mnie, darł się, poniżał - a to tylko dlatego, że powiedziałam, że: ”za bardzo nie chce mi się iść. Naprawdę nie odzywałam się, nie tłumaczyłam, nie kłóciłam, a on krzyczał i krzyczał. Zaczął krzyczeć, że się mszczę, że jestem podła, że skoro ja nie mam żadnych znajomych (bo on mi ich zabronił mieć), to teraz nie chce się spotykać z jego znajomymi - czyli tutaj sam się nasuwa fakt, że on zdaje sobie sprawę, że tych znajomych nie mam i to przez niego. Zaczął wracać w kłótni, oczywiście do mojego byłego chłopaka, że z nim było mi lepiej, że mogłam się zadawać z wieśniakami, że powinnam poszukać chłopaka ze wsi. (Jestem z małej wsi, on jest z miasta, w tej chwili mieszkamy razem w mieście.) Bez żadnego powodu, bo przecież ze strachu się nie odzywałam i tak przez kilka godzin.
Rano znów była awantura, m.in. dlatego, że nie zjadłam bułki, którą kupiłam trzy dni wcześniej i że jestem księżniczką, która marnuje jedzenie. Doszło do tego, że jak kupuję kilka plasterków wędliny, to chowam je w lodówce, żeby nie widział, że kupiłam, bo będzie krzyczał, że nie zjem. Tzn. nie zawsze jest tak, nieraz jest normalnie, nie drze się o to jedzenie, ale to chyba norma, że czasem czegoś się nie zje do końca. Więc tego następna dnia tak się rozpłakałam z bezsilności, że aż się zanosiłam od płaczu, nie mogłam złapać oddechu, szlochałam i zaczęłam się uderzać rękami po głowie, żeby tylko przestał na mnie się wydzierać. A on tylko krzyczał, żebym nie wpadała w histerię, bo nie ma powodu. Coś ze mną nie tak i to jego wina, nie zdarzało mi się to wcześniej.
Tak więc odchodzę. Jestem tego pewna. Uważam, że to najlepsze wyjście. Boję się. Strasznie się boję. Jest duży problem, bo ja nie odejdę od niego tak zwyczajnie, bo nie da się, on mi nie pozwoli. Kiedyś trzy miesiące temu chciałam odejść, na spokojnie, powiedziałam, że nie daję rady z nim wytrzymać. Ale zamknął mnie w domu od środka, schował klucze, a potem gdy chciałam zadzwonić po pomoc, to chciał wyrzucić moje rzeczy przez okno. Nie mam nic, to jego mieszkanie, nie mam nic oprócz tych kilku swoich rzeczy, ubrań, więc przeprosiłam go i poprosiłam, żeby się uspokoił. Muszę uciekać pod jego nieobecność. Wyjeżdża służbowo na kilka dni, wtedy chcę zabrać tylko to co moje i znikać. Kiedyś podczas kłótni powiedziałam mu, że od niego ucieknę, bo inaczej się nie da, że chciałabym się rozstać na spokojnie, ale on tego nie potrafi. Na co on powiedział, że on dlatego nie pozwala mi odejść, bo mnie tak bardzo kocha, a jak ucieknę, to on zgłosi na policje, że go okradłam.
Boję się go. Wiadomo, że nic nie zabiorę ze sobą oprócz tego co moje, a nawet zostawię mu meble, które kupowaliśmy na pół i żyrandole, które kupiłam ja. Wiem, to głupie co piszę. Ale staram się wytłumaczyć przed sobą, przed Panią, że postępuje słusznie i prawidłowo. Na pewno nie da się z nim rozstać normalnie, spokojnie, nie da się z nim porozmawiać i wytłumaczyć, że nie mogę żyć już w takiej atmosferze obsesyjnej zazdrości i oskarżania o zdradę i kłamstwa na każdym kroku. Więc muszę uciec, bardzo źle się z tym czuję, że tak zniknę. Ale niech Pani uwierzy, nie mogę inaczej od niego odejść. Czy myśli Pani, że to złe? Samolubne? Nie w porządku?
Zostawię klucze jego najlepszemu koledze. Czy mam mu zostawić jakiś list? Napisać coś? Czy mam się pożegnać z jego rodzicami, którzy są naprawdę cudowni i przyjęli mnie do rodziny jak córkę? Żal mi się przede wszystkim z nimi rozstawać, ale mam się z nimi spotkać i powiedzieć prawdę o tym, że ich syn się nade mną znęca psychicznie, że ma jakieś problemy emocjonalne, psychiczne? Czy odejść po cichu? Kiedyś próbowałam rozmawiać z jego siostrą (bardzo w porządku), opowiadałam tylko co nieco z tego co on wyprawia, nie chciała wierzyć w to co mówię i dziwiła się okropnie. Co by było gdybym opowiedziała wszystko? Zepsułabym stosunki rodzinne, a tego nie chcę. Bardzo proszę o rady, Pani jest obiektywna. Proszę o pomoc, bo jestem na skraju załamania.