Trudny związek a szansa na jego utrzymanie

Witam! Nasz problem może i jest typowy, ale ja nie wiem, co jest dobrą, a co złą decyzją. Opisu będzie sporo, bo i historia długa. Będę mówić przede wszystkim o swoich okropnych niedojrzałych błędach, mniej o błędach ukochanego i najmniej o naszych szczęśliwych sprawach, których jest więcej, niż niżej opisanego zła. Chcę tylko wiedzieć, co myśli osoba bardziej kompetentna niż zwykli znajomi, której nie dotyczą te emocje. Cztery lata temu poznałam K. Od samego początku nasza historia była burzliwa, tym bardziej, że sama siebie nigdy nie podejrzewałabym o takie zachowania. Poznałam K. dzięki jego przyjacielowi, który miał względem mnie jakieś nadzieje, choć mówiłam mu, że nic z tego. Dlatego K. miał początkowo dylemat - kumpel, czy nowo poznana dziewczyna. Jednak zaczęliśmy być razem. Po tygodniu, K. zaczął mieć wątpliwości i postanowił zerwać. Ja jestem dosyć płaczliwa, do tego miałam dla niego ręcznie robiony, mikołajkowy prezent. Dostał ten prezent i widział mój płacz. Nagle zachciało mu się mnie pocałować, ale się wzdrygnęłam - jak to, właśnie mnie rzuciłeś i teraz chcesz mnie całować? I to, nie wiem dlaczego, utwierdziło go w przekonaniu, że chce jednak być ze mną. Ja to odebrałam jako litość. Biedne dziecko się rozpłakało, namęczyło się nad fantastycznym prezentem, więc no dobra, to możemy spróbować.

To był mój pierwszy rok studiów, do tego w akademiku, więc jako że było mi smutno, upiłam się totalnie z koleżanką E. Do koleżanki przyszli koledzy, ja ledwo żywa polazłam z jednym kolegą do jego pokoju, w kółko powtarzając, ale ja mam chłopaka i jestem z nim szczęśliwa, nie róbmy niczego złego. On jednak miał nadzieję na wykorzystanie nietrzeźwego pierwszoroczniaka, tym bardziej, że sam był chyba na ostatnim roku. Ja byłam zbyt nietrzeźwa, żeby się opierać. Zaczęliśmy się całować na łóżku, aż mnie oświeciło dziewczyno! Ty nigdy nie całowałaś się z kimś bez zobowiązań, a teraz nagle zdradzasz?! Wstałam i obijając się o ściany pobiegłam do siebie. Nie wiem co mną kierowało, czy chęć dowartościowania się po domniemanej litości, nie wiem. Nie jestem typem zdradzającym. Zerwałam jakikolwiek kontakt z tym facetem, mimo że on próbował ze mną potem rozmawiać. My z K. jesteśmy bardzo wybuchowi, często sprzeczaliśmy się o duperele. Więc było w naszym związku potem wiele kłótni, bardzo intensywnych, które zazwyczaj przeradzały się w śmiech. Niektóre też kończyły się trzaskaniem drzwiami, wychodzeniem, zerwaniem na godzinę i powrotami ze spuszczoną głową.

Potem, po chyba roku, nie pamiętam dokładnie, powiedziałam K. o incydencie po pijaku. Wybaczył, przełknął, stwierdził ok, to było dawno. Potem zaczęły się inne niesnaski. K. zupełnie zmienił tryb życia. Stał się osowiały, przestało mu się cokolwiek chcieć, jego ulubioną i w sumie jedyną rozrywką było siedzenie przed komputerem i oglądanie filmów. Przez długi okres czasu również - gra TRAVIAN. On nie chciał wychodzić, ja się chciałam bawić. I kiedy K. zaczął mieć do mnie pretensje o ciągłe imprezy, zaczęłam zatajać i okłamywać go. Żeby uniknąć jego wyrzutów. Potrafiłam powiedzieć, że idę spać, imprezując z koleżanką E. Oczywiście nigdy więcej nic złego na tych imprezach nie robiąc - zły był sam fakt zatajania i kłamstw. Po kłótni o to, przestałam zatajać, ale zaczęłam wychodzić z koleżanką na miasto wyłudzając np. drinki od obcych facetów, po czym bez pożegnania zabierając nogi za pas i wychodząc z pubu bez pożegnania z tymi obcymi, stawiającymi ludźmi. Było to złe, równie złe, jak zgnuśnienie, nie zawsze dobre traktowanie mnie przez K.

Nie zdradziłam go ani razu, ja nawet nie flirtowałam z tymi ludźmi, zwykła rozmowa o niczym, żeby nie wydawać pieniędzy na alkohol. Wiem, ohydne z mojej strony, i nie mam się czym usprawiedliwić. Dowiedział się o tym, wybaczył mi jednak. Widział też swoją winę, przestał grać w traviana, zaczął zabierać mnie na randki i do kina, ale nadal wiele się kłóciliśmy, nadal trzaskaliśmy drzwiami i wychodziliśmy i zrywaliśmy. Po jednej takiej kłótni, gdy K. mnie zostawił, bo śmiałam mu zwrócić na coś uwagę, umówiłam się na zwykłą, koleżeńską kawę z pewnym chłopakiem. Bóg mi świadkiem, że była to zwykłą rozmowa, w większości o tym, jak mi smutno, że nie wychodzi mi z K. Wyjście było jednorazowe, przeprosiłam kolegę, ale czułabym się niefajnie utrzymując z nim kontakt, skoro w ogóle po kłótni zdobyłam się na taki gest. Było w miarę dobrze, ale nie wspaniale.

Uświadomiłam sobie, że sama miłość (a tak, wiem, że to miłość) nie wystarczy, by utrzymać wspaniały związek. Kochałam K., on nawet chyba znowu mi zaufał, bo rok temu (czyli po 3 latach bycia razem) puścił mnie samą z moimi znajomymi i znajomymi znajomych w góry. On jechać nie mógł, bo pracował, ale jechać chciał. Nie śmiał mnie jednak prosić, bym dla niego z wyjazdu zrezygnowała. Wiedział, jak kończyło się ja nie mogę iść, więc Ty też zostań. Więc pojechałam. Poznałam tam chłopaka, który też miał problemy z dziewczyną, dużo rozmawialiśmy, mieliśmy wiele wspólnych tematów, czytaliśmy te same książki i oglądaliśmy te same filmy. I podczas tego tygodnia przyszło mi do głowy, że może jednak jest mi pisany ktoś inny, wcale nie głupszy od mojego K, z którym bym się tyle nie kłóciła. Chciałam się zastanowić, nie chciałam pochopnych decyzji. Skreślić miłość ot tak, bo dobrze mi się rozmawiało z jakimś człowiekiem, nie jest mądrze. Poprosiłam K. o dwutygodniową separację. Spotkałam się przez te dwa tygodnie raz z tamtym chłopakiem. On był z zupełnie innego miasta, więc spotkaliśmy się wpół drogi. Cały czas jedynie rozmawialiśmy, siedząc od siebie nie bliżej niż przysłowiowe 20 cm.

Zerwałam po 2 tygodniach z K. który robił potem wszystko, żebym wróciła. Walczył dzielnie, a ja czułam się podle, że cała odpowiedzialność za zerwanie, za to że to ja położyłam kreskę na naszej miłości, spoczywa na mnie. Ciężko mi było bez K., piłam bardzo dużo alkoholu przez ten czas. Nie mogłam sobie bez K. poradzić. Spotkałam się jeszcze parę razy z chłopakiem poznanym na wyjeździe, raz na koncercie całowaliśmy się. U siebie imprezowałam z akademikowymi znajomymi. Wielu się we mnie podkochiwało i mnie załamanej bardzo to odpowiadało. Pewnego razu zaczęłam się całować z jednym z podkochujących się we mnie kumpli (i to był akurat ten najmniej atrakcyjny, ten, o którym w życiu nie pomyślałabym, że mogłabym się z nim całować). Straciłam do siebie szacunek, oczywiście zainicjowałam długi wywód i szczerą rozmowę, ze nie szukam nikogo nowego, że nadal kocham jeszcze K. i że chcę zostać tylko na stopie koleżeńskiej. Zgodził się, wierzyłam że szczerze. Nikomu nie powiedział o tym pijackim wyczynie, wiec uważam, że chłopak ma dobre serce. Więc postanowiłam z nim utrzymać kontakt, planowaliśmy sobie po kumpelsku pojechać nad morze (mój warunek był jasny - osobne noclegi).

W tym czasie zerwałam kontakt z chłopakiem z wyjazdu i stwierdziłam, że dłużej bez K. nie wytrzymam. Przyjął mnie z otwartymi ramionami. Powiedziałam, co zrobiłam, kiedy nie byliśmy razem, nie chciałam już żadnych tajemnic i oszustw, nie powiedziałam tylko imienia, żeby nie było K. przykro, że nadal się kumplujemy. Bezmyślnie powiedziałam o planach związanych z morzem. Ale szybko dotarło do mnie jakie to głupie, więc odwołałam wyjazd. Spotkałam się za to z tym kolegą, z przekonaniem, że to po kumpelsku. Otwarcie powiedziałam o tym K. Okazało się jednak, że kolega nadal miał nadzieje, szukał pretekstu do objęcia mnie, dwa razy zdjęłam jego rękę z mojego oparcia, gdy siedzieliśmy w pubie na kanapie. Powinnam wtedy wyjść, ale nie chciałam być niegrzeczna względem kolegi. Ja siedziałam już na brzegu, on ciągle nieznacznie się przybliżał. K. wpadł po mnie do pubu po 1.00AM i zobaczył, jak oddaję koledze pieniądze za piwo. Stwierdził, że ten ewidentnie musnął moją dłoń w jednoznacznym geście. Prawie wściekły wyszedł z pubu, ja za nim, bardzo się pokłóciliśmy. Choć ja nie zrobiłam nic złego, powinnam była jednak wcześniej wyjść z knajpy, kiedy tylko zauważyłam, że kolega próbuje się przystawiać. Nie zrobiłam tego. Straciłam za to kontakt z tym kolegą.

Był jeszcze incydent, w którym wracaliśmy z K. z miasta lekko podpici (nie, nie mamy problemów z alkoholem, jesteśmy studentami, hehe), ale bardzo się pokłóciliśmy. K. był wyjątkowo złośliwy, więc ja również przestałam nad sobą panować. Wtedy to K. nie wytrzymał i podbił mi oko. To nie jest typ, który bije kobiety, on jest łagodny i dobry. Raz nie wytrzymał. To było okropne przeżycie, nigdy nie myślałam, że mnie to spotka, tak jak nigdy nie myślałam, że problemem w moim związku będzie brak zaufania i to przeze mnie! Więc wybaczyłam mu jak on wcześniej wybaczył mi. Potem rok był prawie bezbłędny. Prawie, bo czasem się kłóciliśmy. Raz po takiej kłótni spotkałam kolegę z mojego roku, który też nie poszedł na wykład, więc spędziliśmy razem przedpołudnie, smęcąc o K. I to wyglądało, jakbym znów po kłótni uciekła do jakiegoś chłopaka. Co było nieprawdą. Okazało się, że ten kolega też się dosyć szybko we mnie zauroczył, co tylko pogorszyło sprawę.

Znów przeszliśmy z K. do porządku dziennego, przeżywając chwile wspaniałe i smutne, więcej w sumie wspaniałych. Smutne wynikały z oszczerstw zawistnych znajomych: ja to bym bardziej na tę Twoją uważał nie ufaj jej, wiem o jej fagasach więcej, niż Ty, które były wyssane z palca. Ale były i mogłyby zburzyć nawet stuprocentowe zaufanie. Przez ostatni rok byłam w stu procentach fair, ale stare błędy i teksty znajomych ciągnęły się za mną i za K. jak za przeproszeniem gluty. W każdej kłótni pojawiał się ten sam temat. K. przestał wierzyć, że traktuję go serio, mimo że planowaliśmy już ślub i wybieraliśmy sale. Potem dowiedział się kim był drugi chłopak, z którym całowałam się nie będąc z K. To go totalnie dobiło i załamało. Zaczął tracić słowne panowanie nad sobą. Powiedział mi o mnie wiele złego. Wiele. No i zerwaliśmy w takiej kłótni. Jednak potem przyjechał, żeby takiej miłości nie kończyć w tak okropny sposób. Żeby się przytulić na pożegnanie. Dawałam mu bezpośrednio do zrozumienia, że chciałabym jeszcze zawalczyć. K. stwierdził jednoznacznie, że nie daje nam więcej szans. Czułam się winna za to wszystko. Choć i K. był czasem trudny. Tym razem nie miałam ochoty spotykać się już z żadnymi chłopakami. Odmawiałam jednemu po drugim mówiąc, że ja nadal kocham K. i nie umówię się z nikim, póki nie przestanę go kochać. K. myślał, że spaliłam mosty, bo znów sobie kogoś znalazłam. Więc powiedział, że wylatuje przed Świętami na inny kontynent.

I kiedy koleżanka E. widziała, jak nie mogę sobie poradzić, postanowiła odświeżyć nasze wychodzenie na miasto. Znów upiłyśmy się do nieprzytomności. I co ja, idiotka, zrobiłam? Całowałam się z jakimś obcym facetem. Wiem, że nie zdradziłam K. za żadnym razem. Ale wiem, że go to raniło. Tym razem myślałam, że skoro wylatuje i nigdy go nie zobaczę, ta głupota zostanie moim tylko moim głupim wybrykiem. Niestety. K. przyjechał do mnie, żeby pożegnać się przed wylotem. Powiedział, że wystarczy jedno moje słowo, a on zostanie. Kochamy się nadal, nad życie, (ja tu opowiedziałam szczerze głównie o swoich błędach, on też ma wiele za skórą, ale nigdy nie przeskrobał nic związanego z zaufaniem. Nie ma drugiego takiego godnego zaufania mężczyzny). I sprawa wygląda tak. Moi rodzice widzą, że znów się rozstajemy, więc kategorycznie powiedzieli, że nie wesprą mnie w decyzji powrotu. Za K. nie przepadali od początku, bo jest typem artysty, wolnego ptaka, K. zarabia regularnie, ale na stronie internetowej i to im się w nim nie podoba. Bo mój ojciec siedzi w fabryce na stanowisku kierowniczym i wychodzi rano, pracuje te swoje 8/9h, wraca wieczorem, po miesiącu dostaje wypłatę. I ma nadzieję, że mój przyszły mąż też będzie taki odpowiedzialny jak mój tata. A K. był odpowiedzialny, ale miał zupełnie inny pomysł na życie i to mi się w nim też bardzo podobało. Moim rodzicom nie. Byłabym w stanie przeboleć brak akceptacji związku przez rodziców.

K. powiedział, że jest w stanie przeboleć mój najświeższy wygłup. Ja wiem, że abstrahując od nieufności, mogę na K. polegać w każdej sytuacji, on zawsze wybawiał mnie z najgorszych opresji. Był moim przyjacielem, domem i kochankiem. Wiem, że mnie nigdy nie zdradzi (przez okres rozstania w zeszłym roku, nie zrobił żadnej takiej głupoty jak ja. Przez cały związek był fair). K. akceptuje każdą moją wadę, ja również kocham go takim jakim jest. Życie bez niego wydaje mi się straszne, ciemne, nie do pokonania. Był moją opoką. Byliśmy w stanie wybaczyć sobie naprawdę wiele i pomimo kłótni, byliśmy szczęśliwym związkiem. Znajomym trudno jest uwierzyć, że to już koniec i mówią mi przecież i tak do siebie wrócicie. Jeśli wy się rozejdziecie, to przestanę wierzyć w miłość. Ale ja się boję, że tak jak było do tej pory, tak z jeszcze większym teraz bagażem - chłopakiem z którym się całowałam - on mi już nie zaufa. A bez zaufania pojawiają się chore zazdrości.

Boję się, że będę go raniła nawet jeśli nic źle nie zrobię, ale on zrozumie źle i znów poczuje się przeze mnie skrzywdzony. I jeśli będzie to dusił w sobie, zniszczy siebie, jeśli będzie okazywał niezdrową zazdrość, zniszczy mnie. On obiecuje, że nie będzie złośliwy, nie będzie prowokował kłótni, że jeśli postanowimy być dalej razem, to w najbliższym czasie będziemy goić nasze rany opiekując się sobą na wzajem i nie powtarzając głupich błędów. Ja też właśnie tego chcę. Czy nasza miłość ma szanse przetrwać? Czuję się podle, mam wrażenie że wszystko jest moją winą, choć i on błądził, mówił wiele złych rzeczy podczas kłótni. Moje pytanie brzmi, czy słuchać serca po czterech latach? To jest wyjątkowy mężczyzna. Z nikim nigdy nie czułam się tak dobrze. Czy walczyć, czy już nie ma dla nas szans? Pozdrawiam, Dziewczyna, która chce pozostać anonimowa.

KOBIETA, 22 LAT ponad rok temu
Mgr Kamila Drozd Psycholog
80 poziom zaufania

Witam serdecznie!

Mimo aż tak obszernego listu, nie jestem w stanie określić jakości Pani związku, czego zapewne oczekiwałby Pani. Ponadto, znam tylko Pani wersję dotyczącą historii związku. Być może relacja Pani partnera byłaby nieco inna? Ponadto, moje zdanie na temat Państwa związku jest tak naprawdę najmniej ważne. Pyta Pani, czy warto zawalczyć o ten związek. W sprawach sercowych nikt nie może radzić, gdyż nikt nie wie, co Pani czuje. Pani samodzielnie musi podjąć decyzję, kierując się i sercem, i rozumem.

Wydaje mi się, że zarówno Pani, jak i Pani partner jesteście dość wybuchowymi ludźmi. Jak w każdym związku, zdarzały się Wam piękne i trudne momenty. I Pani nie jest bez winy – spotkania z innymi mężczyznami, pocałunki itp. – i Pani partner ma nieco „za skórą” – podbicie Pani oka, przykre słowa pod Pani adresem podczas kłótni. Wydaje mi się, że mogła go Pani jednak trochę sprowokować swoim nieprzemyślanym zachowaniem. W przypływie złości mógł nie zapanować nad sobą, stąd takie reakcje. Oczywiście, nie usprawiedliwiam agresji Pani chłopaka, bo przemoc zawsze pozostanie przemocą, ale pragnę zauważyć, że być może to impulsywne zachowanie było podyktowane zazdrością odczuwaną przez Pani partnera.

Jeżeli czuje Pani, że chłopak jest dla Pani ważny, że bez niego jest Pani źle, jest Pani pewna, że zawsze może Pani na nim polegać, myślę, że warto zawalczyć o ten związek. Jeżeli Pani partner również chciałby pielęgnować Waszą relację, sądzę, że mają Państwo duże szanse na prawdziwą miłość – burzliwą, nieco zwariowaną, czasami nierozsądną, ale Waszą. Jeżeli to prawdziwe uczucie, oparte na szacunku, zaufaniu i bezinteresowności, to nawet brak akceptacji ze strony rodziców nie przeszkodzi Waszemu szczęściu. O związek trzeba jednak dbać – musi o tym Pani pamiętać. Starać się muszą obie strony – i Pani, i Pani partner. Jeżeli będzie powtarzała Pani te same błędy z przeszłości, Pani partnerowi może w końcu zabraknąć cierpliwości.

Więcej na temat pielęgnowania związku może Pani przeczytać pod poniższymi linkami:

http://portal.abczdrowie.pl/zaufanie-w-zwiazku
http://portal.abczdrowie.pl/jak-stworzyc-idealny-zwiazek
http://portal.abczdrowie.pl/jak-dbac-o-zwiazek

Życzę powodzenia

0

Witam Panią Serdecznie,

Dużo się działo w Pani związku z Partnerem K. i miała Pani możliwość poznania
Pani Partnera w niecodziennych sytuacjach.
Zazwyczaj odpowiedzialność za to, co dzieje się w związku, leży po stronach obu Partnerów.

Zadała Pani pytanie, czy słuchać serca?
Tak, ale tak mądrze, bo miłość jest wymagająca i często sama miłość nie wystarczy...
Gdyby pojawiły się trudności w relacji, macie wybór...,podjąć wspólną terapię par.

Życzę tego, czego Pani potrzebuje,
irena.mielnik.madej@gmail.com

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty