Użył wobec mnie raniących słów, a potem sam się obraził bez powodu. Odezwać się do niego?
Jestem kobietą, mam 31 lat. Parę dni temu doszło miedzy mną a moim facetem, z którym jestem 2 lata, do wymiany słów, bo się wydarł na mnie bez powodu. Zwróciłam mu uwagę, aby tak się nie zachowywał, bo mnie rani i okazuje mi tym samym brak szacunku, a on zamiast to przemyśleć, to się obraził na mnie.
Od tego incydentu minęło parę dni - on milczy, nie dzwoni, napisze mi tylko "dzień dobry" i "dobranoc", ale nie używa już słów "kocham Cię", "całuje". Ja milczę, bo nie czuję się winna - wręcz odwrotnie - urażona. Zawsze i za każdym razem za swoje złe zachowanie wini mnie, a nie ma ku temu żadnych powodów. Czyżby chciał tym milczeniem i obojętnością mnie ukarać, aby samemu oczyścić się z winy? Męczy mnie ta sytuacja i nie bardzo wiem co mam robić. Odezwać się do niego pierwsza? Przeprosić? Czekać, aż sam się odezwie?
Zaczęło się od tego, że jak rozmawialiśmy przez telefon to przyszedl do niego kolega, rozmawiali o pracy itp. Chwilę później kolega wyszedł, a on mi powiedział, że zadzwoni do mnie tak za 15-20 min, gdy zapytalam czemu - powiedział, że zaraz ten kolega będzie do niego dzwonił, bo musi mu coś powiedzieć - zdziwiłam się i mu powiedziałam, że dopiero co wyszedł od niego, więc czemu mu nie mógł tego powiedzieć jak był? Na co on mi odpowiedział, że musi coś sprawdzić mu i oddzwonić? Więc powiedziałam: "dobrze", ale z uśmiechem na twarzy, żartobliwie, powiedziałam, nazwijmy to, że będzie do Ciebie dzwonił Marek. Oczywiście nic złego nie miałam na myśli żartując, a on się wydarł na mnie mówiąc, że ja mu nie dam na chleb itp.
Gdy mu powiedziałam, że nie podoba mi się jego zachowanie wobec mnie, żeby przestał już mi ubliżać, to stwierdził, że to jest moja wina, że tak się zachowuje wobec mnie - to mu powiedziałam tylko, że jest nienormalny i że dobra - skoro czeka na telefon od kolegi to żeby się rozłączył i tak też zrobił, ale tak mnie to zabolało, że już nie miałam ochoty z nim rozmawiać. W sumie już nie chciałam aby oddzwaniał się do mnie po rozmowie z kolegą, bo wiedziałam, że ten temat będzie znowu poruszany więc mu napisałam, że idę się kąpać, bo nie zamierzam dłużej tolerować jego zachowania, że bark szacunku i jego cynizm zapewne mnie do niego nie przyciąga. I od tamtej pory zamilkł i się nie odzywa.
Odkąd jesteśmy razem nigdy mu nie dałam powodu do zazdrości, bo nie chciałam aby stracił do mnie zaufanie, nie pomyslał, że mam go w poważaniu, że nie traktuję go serio. Zawsze chciałam, aby było OK, żeby był mnie pewien i czuł się swobodnie, że gdzie bym nie poszła i w jakim dużym gronie przyjaciół to żeby wiedział, że poszłam tam nie po to aby podrywać, adorować, umówić się na jakąś na randkę z nowo poznanym, np. bratem koleżanki, tylko po to, aby napić się drinczka, porozmawiać z koleżankami, pośmiać się itd. I to był chyba mój błąd, bo za dużo mu pokazałam, jak mi zależy, jak go kocham itp.
Jego milczenie jest spowodowanie fochem, obrażeniem się,a prawda jest taka, że on sam za dużo od siebie samego oczekuje, zbyt sporo bierze na swoje barki, bierze nadmiar pracy - jednego zlecenia na budowie nie skończy, a już bierze następne. Teraz jeszcze złożył podanie do szkoły, bo chce mieć dodatkowy papier na lepszą pracę, chce uzupełnić średnie wykształcenie, a do tego jeszcze się zaparł, że będzie zdawał na prawko... Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ciągły stres, zmęczenie, nerwy, bo ktoś go np. wkurzy w pracy albo coś nie pójdzie po jego myśli i wzrasta w nim ta agresja, nerwica. Nawet ostatnio dopadła go depresja z tego wszystkiego, bo nie miał sił podołać temu wszystkiemu. Ale cóż z tego, jak on nie pozwoli sobie nikomu pomóc, nawet mnie.
Zamyka się w sobie, nie chce rozmawiać ze mną na temat swoich problemów, izoluje mnie od tego wszystkiego, oddala się, a wiadomo, że jak człowiek się wygada to aż mu lżej na duszyl, ale nie on - on woli kumulować to w sobie, on wszystko sam, niczym Bob Budowniczy... Ja nie wymagam od niego cudów, nie naciskam na niego, nie robię mu wyrzytów, nie prawię mu prelekcji - staram się go wspierać, zrozumieć, być z nim w tych ciężkich nie raz dla niego chwilach, ale co mi po tym, skoro on tego nie widzi? Dla niego zawsze jest tak, że to moja wina, że się czepiam, że przesadzam, że szukam dziury w całym, albo szukam czegoś, czego nie ma, co jest absolutną bzdurą!
Ja mu nie mówię rzeczy, które wiem, że w niczym nie pomogą, że, np. nie było go u mnie już 3 miesiące, że jak on to sobie wyobraża, aby wszystko było ważniejsze ode mnie? Nie, staram się być cierpliwa i znieść te jego gorsze dni, a później jest jak jest - z niego jest chodząca bomba tykająca, na kolegach nie chce się wyżyć, to wyżywa się na Lidzi. Ja coś powiem w żartach i jego to już rusza. W sumie o byle co się czepia aby tylko rozładować w sobie napięcie. Krzyczy, drze się, ubliża mi. Już nie raz mu powiedziałam, aby sie tak nie darł, bo nie jest na jarmarku, aby nie krzyczał na mnie, bo nie jestem żadnym zasmarkanym dzieckiem.
Nawet ostatnio jak się wydarł to ja ze spokojem mu powiedziałam, aby tak się nie zachowywał, bo to świadczy tylko o jego braku szacunku wobec mnie i że dłużej już tego tolerować nie będę, ponieważ takim właśnie cynicznym zachowaniem wcale mnie do siebie nie przyciąga, lecz odwrotnie - oddala. To co usłyszałam? Jeszcze głośniej, że to jest moja wina, że on się tak zachowuje wobec mnie, że mam go pocałować w d***ę, a mało tego - jeszcze się obraził, tylko nie mam pojęcia jaki był powód jego focha: to, że mu zwróciłam uwagę czy to, że mu nie przyznałam racji? Szok! Nie dość, że rozładował swoje nerwy na mnie, to jeszcze mnie za to obwinił i się obraził. No ludzie kochani! Nikt nie jest idealny, ale każdy z nas zasługuje na szacunek. Można kogoś nie lubić, można kogoś nie kochać, ale szacunek się należy nawet psu, kotu, itp., ale widocznie on chce postawić na swoim.
Mija czwarty dzień, a on się nie odzywa i nic się na to nie zanosi, aby się odezwał, bo czeka, aż ja się pierwsza odezwę, przeproszę i jeszcze się przyznam do błędu, przyznam mu rację... Proszę o pomoc, proszę o radę: co mam zrobić? Zależy mi na tym, aby było normalnie, już bez tych cichych dni. Jedni mówią mi: "nie pisz do niego pierwsza, niech wie, że zrobił źle, czekaj, aż sam przeprosi", drudzy mówią: "odezwij się do niego, bo inaczej jeszcze parę dni i znajdzie sobie inną"… Jestem w rozsypce:(