Ciągłe przygnębienie i znieczulica - czy to już choroba?
Witam. Mam 21 l. i od kilkunastu miesięcy znajduję się na równi pochyłej. Ubiegły rok akademicki był dla mnie niezwykle ciężki, naznaczony upokorzeniami oraz silną presją. Dodatkowo doszło bardzo bolesne rozstanie z osobą, która stanowiła moje silne wsparcie i rodzaj nadziei, że jeszcze może być dobrze. Od tamtego zdarzenia minęły już ponad 3 miesiące, a ja nie czuję się ani trochę lepiej.
Jestem wiecznie senna i otępiała, odczuwam silne przygnębienie i brak chęci na cokolwiek. Trudno zmusić mi się do wykonywania prozaicznych, rutynowych czynności. Dodatkowo zrobiłam się bardzo oziębła emocjonalnie - nie obchodzi mnie właściwie nic i nikt, poza moją własną osobą. Przypomina to błędne koło - mam świadomość, że egoistyczne koncentrowanie się na złych wspomnieniach i swoich problemach nie pomoże mi w najmniejszym stopniu, ale z drugiej strony nie umiem z siebie wykrzesać zainteresowania czymkolwiek innym. Mam paradoksalne w moim wieku poczucie, że jestem życiowo przegrana i skazana na wieczną samotność.
Utrwaliło mi się przekonanie, że nie potrafię żyć bez partnera; będąc samotną czuję się niepełna i pozbawiona motywacji do czegokolwiek. Z drugiej strony odczuwam niechęć na myśl o mężczyznach, wszystkich postrzegam przez pryzmat byłego chłopaka, który mnie skrzywdził. Przeraża mnie myśl o nowym roku akademickim, obawiam się, że moja apatia i problemy z narzuceniem sobie dyscypliny spowodują spustoszenie w moim życiu. Mam kochającą rodzinę, jednak nie traktuje mnie ona poważnie, zarzucając mi melancholię i rozczulanie się nad sobą.
Zastanawiam się nad wizytą u psychiatry, jednak przeraża mnie myśl o zażywaniu jakichkolwiek leków. Widziałam na własne oczy, jak tragicznym zmianom ulega zachowanie i osobowość osoby odbywającej kurację. Obawiam się ingerencji farmakologicznej. Czy powyższe objawy kwalifikują się jako chorobowe? Czy jest możliwa pomoc niepolegająca na zażywaniu środków psychotropowych?