Co mam zrobić, gdy nie widzę sensu życia?
Jestem młodą, 24-letnią kobietą. Na pozór mam szczęśliwe życie. Skończone studia, dobrze płatna praca, dobre perspektywy zawodowe. Ludzie postrzegają mnie jako młodą, ambitną i wiedzącą czego chce osobę. Z zewnątrz moje życie wygląda na poukładane i stosunkowo dobre. Ale ja postrzegam je jako pełne bólu, łez i smutku. Nie umiem znaleźć sensu, boję się, że moje życie nigdy nie będzie szczęśliwe... W domu nigdy nie znajdywałam wsparcia. Ojca nie znałam, a z mamą nigdy się nie rozumiałyśmy. Zawsze wszystko robiłam źle, zawsze za mało... Oceny miałam za słabe (średnia zawsze ponad 4,0), ale inni mieli lepsze. Cały czas słyszałam: jak ty się zachowujesz, jak stoisz, jak ty wyglądasz popatrz na innych. Gdy udawało mi się osiągnąć cel, wtedy cieszyła się razem ze mną, ale gdy coś mi nie wychodziło, słyszałam, że za mało się przyłożyłam, że na nic mnie nie stać, że nic nie umiem zrobić dobrze. Problemy jakie miałam zawsze były nieważne, zawsze przesadzałam, szukałam sobie wymówki. W kłótniach wiecznie słyszałam, że jestem idiotką, popaprańcem, że nie wie za co ją Bóg takim dzieckiem pokarał. Gdy mama coś dla mnie robiła, np. kupiła mi upragnione rolki, potem wyciągała to mówiąc, ja Ci daje co tylko mogę, liczyłam, że to docenisz, a ty nawet nie możesz się przyłożyć do nauki... Tak jakby wszystko robiła oczekując w zamian czegoś ode mnie, nigdy żeby po prostu sprawić mi radość. Gdy problemy się nawarstwiały i zmarł mój ojciec (zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będzie go przy mnie) zaczęłam wagarować, wpadłam w złe towarzystwo. Mama mi pomogła wtedy, żeby nie wyrzucono mnie ze szkoły, ale od tej pory nigdy nie pozwoliła mi zapomnieć, że popełniłam błąd. Mimo iż znów zaczęłam się uczyć, dostałam się do dobrego liceum, a potem na studia to i tak nie mogłam spotykać się za znajomymi, nie mogłam iść na piwo czy wyjść do kina. Ewentualne moi znajomi mogli przyjść do mnie, nigdy ja do nich. Miałam być w domu, pod czujnym okiem mamy. Moja mama kontrolowała wszystko w moim życiu, nie spotykałam się ze znajomymi, nie chodziłam na 18-tki, nie miałam chłopaków, bo ciężko było wytłumaczyć, że mam 20 lat i dalej mama nie pozwala mi wyjść z domu. Nie mogłam nawet obciąć włosów czy kupić sobie takiej bluzki jak chciałam. Wszystkie decyzje podejmowała ona, a gdy się sprzeciwiałam po prostu biła. Miałam myśli samobójcze, zastawiałam się jak się zabić, kilka razy połykałam tabletki ale chyba nie miałam odwagi zrobić tego porządnie, bo tylko zasypiałam. Gdy się cięłam, czułam ulgę, jakby cała złość i bezradność na chwile mijały. Gdy skończyłam studia, dostałam dobrą pracę i wyprowadziłam się do innego miasta. Relacje w domu poprawiły się w pewnym sensie, dalej nie otrzymuje wsparcia, ale sama decyduje o moim życiu i nie słyszę codziennie, jaka jestem beznadziejna. Moja mama straciła prace, wiec zarabiam na nas obie i finansowo też jest coraz ciężej. Myślałam, że wyprowadzka wszystko zmieni, ale dalej nie potrafię znaleźć miłości, zaufać ludziom czy cieszyć się życiem, a do tego dochodzą wspomniane problemy finansowe. Boję się, co zrobię gdy skończą mi się oszczędności, a moja pensja nie wystarczy by utrzymać nas obie. Boje się, ze wciąż jestem sama. Nigdy z nikim nie byłam a i teraz nie mam szczęścia w miłości. Patrzę na ludzi wokół, którzy wspólnie planują życie i dzielą problemy i popadam w depresje czy ja kiedyś doświadczę czegoś podobnego. Bo w moim życiu łatwo popadam w związki na jedna noc, łudząc się ze coś z tego będzie... Mam wrażenie, że nie szanuję samej siebie, ale tak bardzo pragnę bliskości i czułości, że często w danej chwili zapominam, że jedna noc nic nie zmieni w moim życiu. Znów wracają myśli, po co tu jestem, czy moje życie ma sens, jak znaleźć szczęście i czy przypadkiem nie jestem pomyłką na tym świecie…