Czy to wszystko ma sens?
Witam serdecznie! Mam 30 lat i na imię Anna. Pochodzę z małej miejscowości i jestem jedynaczką. Chcę opowiedzieć historię swojego beznadziejnego życia. Urodziłam się jako wyczekiwane dziecko. Po roku od moich narodzinach mój ojciec zaczął pić. Z czasem było coraz gorzej. Moje dzieciństwo było pasmem udręki, strachu i obawy o życie matki.
Ojciec cały czas pił, przychodził do domu, wyzywał mamę i bił. Ja trzęsłam się zawsze jak osika, płakałam, chowałam głowę pod poduszkę i zatykałam uszy, żeby chociaż trochę przestać słyszeć. Do dnia dzisiejszego pamiętam ból uszu i palców od tego zaciskania. Mając 8 lat, mama chodziła ze mną do psychologa - dostała skierowanie ze szkoły, bo coś się ze mną dziwnego działo. W szkole byłam zawsze przestraszona, bałam się kontaktów z rówieśnikami i zawsze czułam się gorsza.
W domu nam brakowało wszystkiego. Ze szkoły wracałam do domu albo i nie. Mama chodziła i szukała mnie wszędzie, a ja się trzęsłam ze strachu przed ojcem. Pamiętam, jak kiedyś pobił mamę, aż straciła przytomność. Złamał jej wtedy nos. Po 11 latach tych okropnych przeżyć uciekłyśmy od ojca do dziadków. Tam dorastałam. Lata młodzieńcze wspominam również smutno. Jako nastolatka czułam się zawsze gorsza, odtrącona. Miałam problemy w szkole i z rówieśnikami.
Gdy wkroczyłam w wiek dorosły, zaczęłam szukać sobie partnera do życia. Zawsze pragnęłam kogoś bliskiego, kogoś kto się mną zaopiekuje, pokocha taką, jaką jestem. I wpadałam raz za razem jak śliwka w kompot. Za każdym razem trafiał mi się ktoś, kto później mnie krzywdził. Miałam kilku partnerów. Po jakimś czasie okazywało się, że albo mają problem z alkoholem, złodziejstwem albo chorobą psychiczną . Jeden nawet mnie pobił. Rozstawałam się i marzyłam nadal o tym jedynym.
Teraz mam synka i konkubenta, który przed urodzeniem dziecka był dla mnie wspaniałym człowiekiem, nieraz trochę nerwowym, ale było to do zniesienia. Teraz jest strasznie. Mieszkamy u mnie w domu. Ja wychowuję synka, a on pracuje. Czuję się jak nikt. On przychodzi z pracy i każe mi wypier... do roboty, bo ja nic nie robię, chociaż opiekuję się bardzo dobrze synkiem i ile mogę to robię w domu. Wyzywa mnie od różnych. Doszło do tego, że nie chcę wyprowadzić się z mojego domu, kiedy mu mówię, żeby to zrobił.
Na jedno myślę sobie, że zostanę bez środków do życia i boję się przyszłości co będzie ze mną i z moim synkiem. Tkwię w tej klatce i nie daję sobie już z niczym rady. Mamy poważne problemy finansowe. Gdy pracowałam, nabrałam trochę rzeczy na kredyt, oczywiście na siebie, bo on nie był zarejestrowany. Teraz zostaję z tym praktycznie sama, bo on mi narzuca, że ja sama mam to sobie spłacać, że jego to nic nie obchodzi.
Dzisiaj miałam 8 zł w portfelu na zakupy. Poszłam i kupiłam kilka rzeczy, bo co można za to kupić? On wrócił z pracy i zrobił mi awanturę, że jest pusta lodówka i to moja wina, bo ja jestem leń, cały dzień nic nie robię i mam wypier... do roboty, jestem do niczego, nic niewarta itd. Wygoniłam go z domu, a ja zostałam bez grosza przy duszy.
Boję się, co będzie jutro... Pewnie znowu wróci i będzie przepraszał, a ja wybaczę, bo szkoda mi synka. Boję się swojej przyszłości. Boję się samej siebie bo już mam dość takiego życia. Żeby nie mój synek, to już by mnie nie było na tym świecie. Co to za życie, gdy nic się w nim kompletnie nie układa?