Czy jeszcze kiedykolwiek będę potrafiła być szczęśliwa?
Jak każdy miewam wzloty i upadki, ale odnoszę wrażenie, że moje życie to pasmo nieustannych upadków. Wiele swoich szans życiowych zmarnowałam, choć z niektórymi trudno mi się pogodzić to nie potrafię wziąć się za siebie i spróbować raz jeszcze, walczyć dalej. Wiele osób twierdzi, że mam piękny głos i talent wokalny, ale nie potrafię go wykorzystać, otworzyć się. Miałam nawet prywatne lekcje śpiewu, ale szybko z nich zrezygnowałam, bo nie mogłam sobie poradzić, dać z siebie 100%. Do dziś bardzo tego żałuję. Bardzo wszystko przeżywam, często reaguję łzami, nerwy i złe emocje zawsze odbijają się na mnie ze zdwojoną siłą fizycznie. Tak jakby psychika jakoś ciągnęła, ale ciało nie mogło sobie poradzić, np. bez powodu pojawiają się uporczywe kołatanie serca, ból brzucha itp. Odnoszę wrażenie jakbym już nie umiała przywiązać się do żadnego miejsca, czuję się w pewnym sensie bezdomna. Kilka razy przeprowadzałam się i teraz właściwie nie mam domu, w którym "zapuściłabym korzenie". Jedne przeprowadzki wiązały się z radością, drugie z żalem, że muszę opuścić dane miejsce. Mój ojciec zmarł kilka lat temu. Nie opłakiwałam go, cieszyłam się, że wreszcie zniknie na dobre z mojego życia. Był alkoholikiem, moje dzieciństwo kojarzy mi się właśnie z pijanym ojcem, wiecznymi kłótniami, łzami mamy. Mimo wszystko do dziś mam do siebie żal, że w pewnym sensie co wieczór modliłam się o jego śmierć, chciałam, aby zniknął z mojego życia. I akurat to wymodliłam... Teraz mama wyszła ponownie za mąż. Człowiek, którego poślubiła jest w porządku, ale niestety nie jest i nigdy nie będzie moim ojcem, osobą, której zaufam. Miasto, do którego się przeniosłam po ślubie mamy jest też w porządku, sytuacja materialna stała się lepsza a nigdy nam się nie przelewało, a mimo tego nie czuję się szczęśliwa. Właściwie mogłabym się co kilka miesięcy przeprowadzać, bo gdy oswajam się i zapoznaję z nowym miejscem to mój umysł jakby wycisza moje "schizy", to co wciąż mnie boli i zapominam o tym na jakiś czas. Niestety to ciągle wraca, i nawet najszczęśliwsze miesiące mojego życia stają się bezbarwne i tracą sens. Czy tak już będzie zawsze? Może po prostu nie zasługuję na szczęście i sama je przepędzam, bo chce cierpieć? Często wyobrażam sobie nawet sytuacje, które sprawiłyby mi ogromny ból, gdyby zdarzyły się na prawdę i czuję ból niemal fizycznie, ale zawsze mimo odganiania tych myśli po jakimś czasie do nich powracam...