Czy mogę sobie jakoś pomóc? Czy jednak powinnam pójść do specjalisty?
Mam 23 lata, jestem kobietą. Jako dziecko i nastolatka, w zasadzie aż do matury, byłam zamknięta w sobie. Jakoś ze wszystkim umiałam sobie radzić sama. W liceum poznałam mężczyznę, aktualnie narzeczonego, który nauczył mnie rozmawiać i nie tłumić w sobie emocji. Tak też się dzieje... od tego czasu też płaczę. Problem polega na tym, że płaczę z każdego powodu... Wszystko przyprawia mnie o łzy i suchość w gardle.
Moje życie zawodowe uważam za jedną wielką porażkę: pracowałam w hipermarkecie na kasie, w telemarketingu, w firmie telekomunikacyjnej... Nigdzie nie pracowałam dłużej niż pół roku. Zawsze sytuacje wygląda tak samo. Najpierw poszukiwania pracy (wówczas swój stan psychiczny oceniam jako dobry - nie mam dolegliwości), później adaptacja w nowej pracy (zwykle trwa 2 miesiące) mimo początkowych stresów świetnie sobie radzę z tą sytuacją. No i później zaczynają się schody...
Nie spełniam czyichś wymagań, w rankingach jestem na szarym końcu, nie chcę iść do pracy, wymyślam biegunki latem, a zimą grypę... Mogłam sobie na to pozwolić przy umowie-zlecenie. W końcu zwalniam się i wszystko zaczyna się od początku, o dziwo całe złe samopoczucie nagle znika. Nigdy nie zarabiałam więcej niż 500zł, dlatego też mogłam sobie pozwolić na takie rzucanie pracy... Od listopada 2009 mam lepszą pracę z umową o pracę, urlopem itp. W tym przypadku jednodniowa biegunka skutkowała poproszeniem o urlop na żądanie; o grypie nie było mowy, gdyż aby z powodu grypy nie iść do pracy, musiałabym mieć L-4.
Jakoś sobie radzę... albo nie radzę w ogóle... Raz jest lepiej, raz gorzej i podczas pracy łzy mi się cisną, a głos drży... Kiedy udaje mi się osiągnąć postawione cele jest OK. Kiedy nic mi nie wychodzi - płaczę. Wszystko zależy też z kim pracuję... Jeśli udaje mi się w mojej wielkiej korporacji pracować z jakąś znajomą, z którą porozmawiać można jest OK; to samo się dzieje jeśli pracuję na rano. Niestety jeśli siadam obok obcych ludzi oraz jeśli mam na popołudnie do pracy mam w oczach łzy a głos mi drży... Nie umiem nad tym zapanować.
Często przed wyjściem do pracy mam napady płaczu. Tak duże, że aż nie mogę złapać oddechu. Kiedy nie pomaga ani mycie twarzy zimną wodą ani popłakanie sobie - zaparzam dwie torebki ziół i biorę coś na uspokojenie. I się zastanawiam, czy to herbata działa, czy może moja wyobraźnia już czuje się uzdrowiona, że w ciągu 10 minut potrafię zatamować potok łez? Czasami płaczę, a sama nie wiem dlaczego - same łzy cisną się do oczu...
Problem też polega na tym, że przed rodziną, znajomymi udaję innego człowieka - nie pokazuję, że mam problemy ze sobą. Np. kiedy jadę do rodziców tam jest OK, ale kiedy wracam do Krakowa zaczyna się potok łez, który trudno zahamować... Nieraz chciałam porozmawiać o tym z mamą, ale nie umiem nawet zacząć... Ostatnio zmarł mi dziadziu... Wydaje mi się, że od wtedy bardziej pozwalam sobie na łzy... Początkowo płakałam dlatego, że on sam jest na cmentarzu, że tam tak zimno i ciemno... W dodatku non stop padał deszcz i obawiałam się ze trumna pływa w grobowcu. Teraz wiem, że wszystko OK. W dodatku zrobiono strop nad trumną, więc woda już tam nie dociera.
Oprócz tego studiuję zaocznie... Tutaj jakoś sobie radzę, choć są sytuację kiedy strach przed egzaminem tak mnie paraliżuje, że nie jestem w stanie siąść do notatek. Ale ogólnie z nauką problemów nie mam. Nie byłam nigdy ani u psychologa ani u psychiatry. Chciałabym, ale się boję... że nie będę umieć o tym opowiedzieć. Nie miałam żadnych specjalistycznych badań - z leków które sama przyjmuję: kiedyś melisa w tabletkach, V***, teraz V***forte. Dodatkowo herbata z melisy oraz mięta.