Witam. Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć. Chyba za dużo chcę powiedzieć. Jestem 25-letnią kobietą, szukającą pomocy. Moje życie od dłuższego czasu stanęło w dziwnym punkcie. A ostatnio czuję, że jest ze mną coraz gorzej.
Nie wytrzymuje psychicznie. Mam straszne napięcia nerwowe, nic mnie nie cieszy, wszystko drażni, najmniejsza głupota doprowadza mnie do furii, czasami tak krzyczę z tego powodu, że mam wrażenie że mi rozerwie głowę. Do tego pojawił się codziennie płacz. Raz nawet płakałam przez 2 godziny, bo nie mogłam się uspokoić.
Najgorsze jest to, że czuję się, jak bym była sama na świecie. W zasadzie chyba tak jest. Mieszkam za granicą z chłopakiem i w sumie to moja jedyna bliska osoba. I przez to jestem jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Nie potrafię kontaktować się z ludźmi, nie potrafię z nimi utrzymywać kontaktu, boję się odezwać i pewnie przez to nie mam przyjaciół.
Ostatnio nawet poznałam pewną osobę w pracy i z jej inicjatywy spotykaliśmy się przyjacielsko czasami po pracy i było bardzo miło, jednak ile ktoś będzie zabiegał o kontakt ze mną. Umilkła, a ja tym bardziej i jest mi teraz głupio, bo wydaje mi się, że pomyśli, że nie chcę utrzymywać kontaktu, a ja chce, tylko się boje i nie umiem się odezwać. Od zawsze taka byłam, ale teraz czuję, że całkiem mnie to przytłacza.
Nie wiem, co ze mną, żyję z dnia na dzień, pracuje tylko po to, aby mieć się z czego utrzymać, nie cieszy mnie to, co mam, co robię i nie jestem z siebie zadowolona, nawet nie mam marzeń, nic nie chcę od życia, bo boję się problemów, a gdy już te nadejdą ogarnia mnie
panika i wielki strach, od razu dzwonie i pytam chłopaka, co zrobić, bo sama się miotam.
Często wydaje mi się, że jestem niewidzialna, że jakbym naprawdę znikła, to nawet by nikt nie zauważył. Myślę, że przyczyną jest między innymi długotrwały alkoholizm ojca w moim dzieciństwie. W sumie najgorszy okres trwał 10 lat. Ja ''uratowałam'' się i wyjechałam za granice, w tym czasie ojciec przestał pić i udaje teraz dobrego ojca.
Tak naprawdę nigdy nikt ze mną i siostrą o tym nie rozmawiał. W domu po kilkudniowych ciągach alkoholowych ojca, matka przechodziła do codzienności bez słowa i my robiłyśmy tak samo. A jakie miałyśmy wyjście? Zawsze były tylko pozory, aby było w porządku na zewnątrz. A nasza krzywda nikogo nie obchodziła.
Zapewne dlatego te złe odczucia kumulowały się przez wiele lat, ale mimo wejścia w dorosłość, czuję je nadal w środku, czuję się rozgoryczona z tego powodu, roztrząsam, co kiedyś było i nie daje mi to spokoju. Mam żal do rodziców o to, co kiedyś było, o to, czego nie miałam jako dziecko.
Zauważyłam, że wyniosłam z domu podobne zachowania, krzyczę na dzieci i nie potrafię się z nimi bawić zupełnie jak moi rodzice. Ostatnio bardzo często przypominają mi się przykre sytuacje z dzieciństwa, np. jak sama musiałam chodzić do dentysty czy lekarza. Jak chciałam coś robić, to zawsze słyszałam słowo NIE i teraz ja reaguję identycznie, na wszystko NIE.
Poza tym w domu to zawsze starsza siostra była ta piękniejsza i ważniejsza. Ona była na pierwszym miejscu, a ja byłam z boku. Nawet teraz, gdy się spotykamy, czuję się przy niej jak zero życiowe, chociaż mamy ze sobą dobry kontakt i potrafimy się dobrze dogadywać.
Jednak nie potrafię sobie poukładać dorosłego życia, nie chcę mieć dzieci, bo wydaje mi się, że przynoszą same problemy, mam wrażenie, że już wszystko przeżyłam, czuję się, jak bym była staruszką z bagażem świadczeń, zmęczoną życiem i problemami.
Jak myślę o mojej pracy, to zastanawiam się, czy naprawdę na tyle mnie stać i czy już do końca życia będę tam pracować. Dobija mnie to. Próbuje to wszystko ogarnąć myślami, ale całość kotłuje mi się w głowie. Nie mam problemów ze
snem czy samopoczuciem, wręcz przeciwnie, ostatnio śpię mniej i jestem nadpobudliwa, wracam z pracy i nie mogę usiąść w miejscu. Czasami dopiero wtedy spoczywam, gdy już naprawdę nie mam sił, choć nie zdarza mi się to codziennie.
Zapisałam się na fitness i zauważyłam, że rozładowanie fizyczne przynosi w pewnym stopniu ulgę i pomoc, ale czuję, że to nie wystarcza. Nie mam
motywacji, żyję tylko dlatego, że oddycham, dziwię się, patrząc na ludzi, jak oni pędzą do przodu, aby coś mieć. Wtedy ogarnia mnie jeszcze większe rozdrażnienie, bo wydaje mi się, że ja nie potrafię wykorzystać życia i młodości.
Gdybym była odważniejsza, to nie żyłabym dłużej, tylko dała sobie ze sobą spokój. Ale nie jestem na tyle odważna. No bo po co człowiek ma żyć, jak się tak męczy. Życie jest po to, aby z niego korzystać i cieszyć się z niego. A ja robię wszystko po najmniejszej linii oporu. Non stop widzę w sobie wady. Patrzę na innych i widzę, co mają oni, a czego nie mam ja. Czuję się jak jakiś dziwak. Bardzo proszę o pomoc, jakąkolwiek ocenę, gdyż sama już nie wiem, czy te problemy są tylko wyimaginowane, czy jest coś naprawdę nie tak. Dziękuję za chwilę uwagi.