Jak mam pokonać brak pewności siebie i niska samoocenę?
Z depresją nie wiem ile już lat walczę (około 7 lat), może nie ciągły jest to okres, ale na krótko znika, jedynie ostatnio znikła na rok i znów mi ciężko. Jako dziecko dostawałam 40 stopni gorączki, bo pani przestraszyła trudnym sprawdzianem, byłam trzymana przez rodziców pod tak zwanym "kloszem". Gdy stałam się już nastolatką zaczęłam mieć duże wymagania od siebie "wszystko musi być idealnie", jak na swoje predyspozycje stawiałam sobie zbyt dużą poprzeczkę, bo nie umiałam walczyć z nieśmiałością i stresem (wystąpienie przed klasą - nigdy). Stałam się kozłem ofiarnym w szkole, bo moi koledzy i koleżanki wyczuli, że jestem słabsza. W gimnazjum przeszłam piekło nie przyznawszy się rodzicom. I wtedy zaczęłam mieć stany depresyjne. Nie dość, że już miałam niefajnie w szkole, to jeszcze dostałam trądziku, czyli obniżone samopoczucie, które było skutkiem szykan w szkole plus to, jak wyglądałam sprawiło, że przez całe wakacje wyszłam raz z domu, ale z samochodu już nie. Do dziś mam problemy ze skóra, ale już aż tak bardzo się nimi nie przejmuję. Rodzicom przyznałam się do problemu na koniec gimnazjum. Gdy poszłam do liceum myślałam, że się wszystko zmieni. Poznałam chłopaka, który wykorzystał to, iż byłam wychowana w rodzinie gdzie miłość była bezwarunkowa. Poświęcałam się jemu, bo on miał problemy z zażywaniem marihuany, był objęty kuratorem i w ogóle zachowywał się okropnie po alkoholu, jak nienormalny, także nie raz dostałam i mu wybaczała. Byłam jego dziewczyną i matką dosłownie. Za to ja znów miałam problem, w którym nikt mi nie pomagał. Pierwszą klasę zdałam z poprawką, rodzice, wysłali mnie na korepetycje (i było miło - ktoś dostrzegł, że nie jestem głupia i zauważył mój problem, zresztą na korepetycjach zawsze mnie chwalono i byłam dzięki temu pewna siebie, a w szkole trzęsłam się jak osika, z tego powodu miałam ksywkę „parkinson”). W drugiej klasie nie zdałam, zaczęłam nie mieć siły nawet podnieść się z łóżka, płakałam pół dnia, żywiłam do siebie obrzydzenie, w szkole się nie przyznałam i rodzicom zabroniłam mówić, że mam problem. Po przez nie bycie w stanie pójścia do szkoły, a później gdy było mi lepiej - po przez strach nie chodziłam do szkoły i tak nie zdałam. A mój chłopak tylko mnie dobijał. Mama moja wreszcie nie wytrzymała poszła do szkoły i wszystko powiedziała i później wszyscy mówili, że powinnam zdać, czemu nic nie powiedziałam, a 2 nauczycieli, którzy mnie usadzili nie mogli mi spojrzeć w oczy, ale nigdy nie sądziłam, że to ich wina. Rodzice z polecenia szkolnej pedagog zaprowadzili mnie do psychiatry. Porażka! Zawsze wymiotuję jak się denerwuję, zawsze żółcią, zero rozmowy normalnej i po 3 min pani już wiedziała jakie leki mi przepisać! Brałam te leki, ale nie dość, że byłam strasznie osłabiona, że nie mogłam ustać w szkole to czułam się jak za mgłą - mama zadzwoniła do pani psychiatry co ma robić, a ona że trzeba zwiększyć dawkę leku na co moja mama się nie zgodziła, bo nie byłam sobą i ja też nie. I tak zaczęłam sobie wmawiać, że słońce świeci trzeba się cieszyć itp., walczyć z swoimi słabościami. Zerwałam z chłopakiem (z miłością największą, ale tragiczna) i wtedy zaczął się mój rok z mega siłą - poznałam nowego chłopaka, który mi pomógł, do dziś jestem z nim, chodź sądzę, że jesteśmy tylko bardziej przyjaciółmi, chodź on sądzi inaczej. Niestety to nie to. Dziś nie mogę odnaleźć swojego sensu życia - powinnam być pewniejsza siebie, mam pracę, studiuję na 2 roku, ale wystąpienie przed wykładowcą i znajomymi ze szkoły - nie mogę się wysłowić, jadę do szkoły - jakieś zdenerwowanie się wkracza, stoję na boku mam wrażenie, że nikt mnie nie akceptuje. W pracy naskoczy na mnie klient - ręce trzęsą mi się, nie mogę oddechu nabrać, po prostu pełne zdenerwowanie. Stopuję się, liczę do trzech, mówię „nie denerwuj się” i nic nie daje rady. Zawsze od urodzenia miałam problemy ze snem, a teraz to już w dzień bym spała, a w nocy nie mogę - zaczęłam spóźniać się do pracy i mam takie odczucie jak by było mi już wszystko jedno, co ludzie o mnie myślą, ale zarazem nie umie być sama - chyba każdy chce być przynależny do jakiejś grupy i coś znaczyć, a ja dla siebie czuję się, że jestem i dla innych też wydaje mi się, że jestem, bo jestem. Jedyne udaje mi się ukryć siebie bod maska twardej, szorstkiej osoby, ale mam już tego dość, bo taka nie jestem. Boję się być sobą, już nie wiem jaka jestem. Spacer do psychologa był mi proponowany, ale ja nie chce już po doświadczeniu z tą panią psychiatrą, z resztą ze szkolnym pedagogiem też nie mam miłych wspomnień. A tak naprawdę potrzebuje tylko uzyskać od kogoś akceptację, od jakiegoś grona ludzi, może zabrzmi to śmiesznie, ale tak jak maja niektóre dzieci mam, że jak się je pochwali to one chcą coś robić, są pewniejsze. To tak, jakbym miała piątkę z założenia i musiałabym wszystko robić, żeby ją utrzymać, ale wiem, że nie uzyskam tego. Jak ja mam to w sobie zwalczyć, tę niepewność siebie, niską ocenę? Już nawet gdy nie chcę się denerwuję.