Jak poradzić sobie z mamą?
Hej. Przeczytałam chyba już wszystkie możliwe wątki o strachu, rodzicach itp., ale sama już nie wiem co robić. Moja mama ma problemy. Strasznie dużo pracuje, od dziecka zostawałam sama z siostrą w domu i miałyśmy wtedy posprzątać, wyplewić ogródek itp. W ogóle jest strasznie wymagająca, sama wie wszystko najlepiej, nikt nie może się odezwać jeśli myśli inaczej niż ona.
Dodam, że w życiu strasznie dostała po *upie. Została zgwałcona, z tego wyszło dziecko, później była z moim ojcem, który był alkoholikiem (dzięki Bogu już nie pije), teraz ma rozdwojenie jaźni. Myślę, że to troche przez nią. Ona go nienawidzi. Z obojgiem osobno dobrze mi się gada, ale jak nie daj Boże są w jednym pomieszczeniu, zaczyna się wojna.. W ogóle to strasznie ją kocham i jak robię, to czego ona chce, to naprawdę jest super, no ale...
Od zawsze dostawałam lanie, nawet za 4 w szkole, strasznie się jej bałam. Chowałam przed nią plecak, żeby tylko nie zobaczyła szlaczka, który mógł być dla niej np. za krzywy, za brzydki itp. W ogóle u nas w domu się nie rozmawia, nie jemy razem, właściwie nic razem nie robimy, na świętach jest grobowa atmosfera, nienawidzę świąt.
Ale mam do niej szacunek, bo pomimo tylu złych rzeczy w jej życiu, udało się jej wybudować taki duży dom, umeblować go, wykarmić nas. Ale tak szczerze to wszystko tak na pokaz jest. Ludzie myślą, że jesteśmy bogaci, a tak wcale nie jest. Często przez cały tydzień wpierdzielamy ziemniaki ze śmietaną, albo kaszę mannę, ale nie mam o to pretensji. Chodzi o to, że nie mogę robić tego co ja chcę, bo np. co ludzie powiedzą, zaraz jest awantura.
Mimo tego jak ją kocham - całe życie marzyłam o tym, żeby wyjechać na studia. W tamtym roku udało mi się, do tego poznałam niesamowitego chłopaka, pech chciał, że na stancji. Kocham go ponad życie, ale niestety nie spodobał się mamie. Ma do mnie ciągłe pretensje, że pojechałam się k*rwić a nie uczyć:( Dodam, że wcześniej albo ukrywałam fakt, że chłopaka mam, albo tak mi dogadywała, że czułam się jak kompletne zero. Nazywała mnie dziwką, wmawiała mi, że tak naprawdę to nikt mnie nie kocha, nie lubi, że nie mam przyjaciół, bo ludzie są fałszywi.
W końcu trafiłam do psychologa, miałam depresję, przez pół roku siedziałam w domu, albo w jej firmie (moi znajomi mówią, że to jest mój dom) i płakałam. Całe życie zresztą haruję w jej firmie i jej pomagam, a jak się zbuntuję to zaraz krzyk, że jestem bezczelna. Właściwie nigdzie nie wychodzę, zazwyczaj mi nie pozwala, ale często nawet nie pytam, bo się boje tego jak tym razem mnie obrazi.
Ale wracając do mojego chłopaka. Uparłam się, mam dosyć takiego życia, ciągłego strachu. Nawet nie wiecie jak bardzo się boję, jak jest w domu, jak mam ją o coś poprosić. W ogóle to mam jakąś nerwicę, duszę się w nocy, serce mnie boli, nie mogę nic zjeść, a jak już w siebie wpycham to zaraz wymiotuję. Ważę 44 kg. Cały czas jest jakaś kłótnia:/ A więc, mama zabroniła mi się spotykać z Krzyśkiem. Bo ja powinnam mieć lekarza, albo prawnika, bo takiego to dużo w domu nie ma, a kasę przynosi.
Wiecznie mi wmawia, że miłości nie ma i że kiedyś jej podziękuję, że teraz nie pozwala mi się spotykać z Krzyśkiem. On mieszka w jej rodzinnym mieście, dowiedziała się, że brał psychotropy i na tej podstawie uważa, że bedzie mnie bił. Jestem z nim juz 8 miesięcy i jest najcudowniejszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałam. On jedyny mnie wspiera, ale nie o niego tu chodzi. Pewnego dnia się zawzięłam w sobie i pogadałam z mama. Jak jej powiedziałam, że mam myśli samobójcze to mi odpowiedziała, że każdy przygłup myśli o śmierci, jak jej powiedziałam, że serce mnie boli i się dusze w nocy, to spytała sie czy ja się zastanawiam czy ją coś boli...
Mam już dosyć tego strachu, bo nawet teraz boję się czy zaraz nie wróci z pracy... Tak samo ma i moja siostra, ale ona boi się jej do tego przyznać. Więc zdecydowałam, że nie bedę nikogo w to wciągać. Ostanio mama wydarła się na mnie, że nie zdążyłam czegoś zrobić i że ona straciła przez to 120 zł. Pracuję miesiąc (wróciłam ze studiów, niestety miałam zapalenie oskrzeli i nie mogłam przystąpić do egzaminów), dzień w dzień po 13-14 godzin i nie dałam rady. Tym bardziej, że dołożyła mi masę nowych zadań 15 min przed przyjściem klienta.
Wkurzyłam się i wyszłam. Jeszcze za mną krzyczała, że mam nie wracać do domu i że straciła córkę i że mam trzymać sie od niej z daleka. Poszłam do Krzyśka. Całą noc płakałam, on mnie pocieszał. Czekałam na tel. od mamy - nie dostałam go. Rano ojciec dzwonił, że zaraz przyjedzie do tego k***sa (Krzyśka) i że wzywa policję. Do k*rwy nędzy ja mam 20 lat! Poprosiłam Krzyśka odwiózł mnie do domu, pod domem ojciec na niego napadł, że jest gnojem i p***em i że ma się trzymać ode mnie z daleka.. Kazał mu odjechać, wiec odjechal.
Ja zostałam. Chciałam umrzeć. Nazywano mnie k***wą i wszystkim co najgorsze. Nie mialam nawet sily sie tłumaczyć, zresztą i tak nikt by nie wysłuchał... Następnego dnia wszyscy udawali, że wszystko jest ok, że nic się nie stało. Właśnie wtedy zaparłam się na tę rozmowę, z której, jak sami widzicie, nic nie wyszło. Matka tylko ciągle powtarzała mi, że ona już nie ma córki i że się mnie wstydzi... Kolejne dni to nastepne udawanie, że nic się nie stało. Powiedziała jeszcze, że jak mi nie pasuje to mogę się wynieść, ale że moje dzieci nigdy nie bedą się bawiły na jej podwórku. Do tego oddała za prezent na dzień matki.
Ja jestem wykończona. Ile bym nie pracowała i tak jest niewystarczająco, nie mam już sił na nic. Kogo nie spotkam na mieście mówi, że wyglądam jak śmierć. Do tego w firmie cały czas mnie krytykuje, upokarza przed klientami. Nawet nie wiem czy zdaje sobie z tego sprawę... Od zawsze marzylam o studiach w Krakowie. Nigdy jej to nie przeszkadzalo, dopóki nie dowiedziala się, że Krzysiek też tam idzie. Teraz non stop powtarza mi, że nie będę się "k***ić" pod przykrywką studiów.
Ostatnio chłopak namawia mnie do wychodzenia z domu. Więc to robie często tylko rzucając, że wychodzę i wróce wieczorem. Spotykam się z dawnymi znajomymi, ale tylko udaję. Wcale nie chce mi się śmiać jak opowiadają żarty, ani cieszyć się z ich nowych miłości. Denerwuje mnie, że ludzie są weseli, że gwiżdżą idąc ulicą. Jak wrócę, to boję się nawet umyć zęby, żeby przypadkiem mama nic nie powiedziała. Od razu po schodkach na górę. Codziennie rano budzą mnie jej kroki, tylko czekam, aż wyjdzie z domu, aby zacząć się zbierać. Jak już muszę pojechać z nią nie siadam z przodu. Nie mogę na nią patrzeć.
Wszystko doprowadza mnie albo do agresji albo do płaczu. Chłopak cały czas mi powtarza, że nie jestem zła, brzydka, głupia. Że dużo umiem, że mama nie ma racji. Dodam, że z jego mamą mam dobry kontakt, chociaż też się jej panicznie boję, tego co pomyśli, powie. Każdą prośbę traktuję jak atak, np. Krzysiek poprosi mnie o głupią herbatę, a ja już myślę, czy oby nie za rzadko mu ją robię, że musi o nią prosić. Paranoja.
Co ja mam zrobić? Błagam niech ktoś mi pomoże! Wyprowadzić się? No ale gdzie wyrobię na studia? Do tego cała rodzina mnie wykreśli, bo jaka to ja nie będę. Matka tyle haruje, żebym miała co jeść, a ja jak się jej odwdzięczam...