Jak pozwolić sobie pomóc?

Z każdym dniem coraz ciężej wstać mi z łóżka i spojrzeć oczami optymistki. Czuję się z tym okropnie, bo przecież zawsze uchodziłam za tą roześmianą, dowcipną itd., dzisiaj nie potrafię już nawet udawać.. Mam dopiero 19 lat, zdałam maturę i czekam na wyniki, powinnam cieszyć się z życia, brać to co najlepsze, niestety, nie potrafię.. Dokładnie pamiętam (a raczej przypuszczam), kiedy całkowicie straciłam zaufanie do ludzi. W moim domu nigdy nie było kolorowo, tato często sięgał po alkohol, były kłótnie, awantury i nieprzespane noce. Zdarzało się, że podniósł rękę na mamę. Ja czułam się zawsze za wszystko odpowiedzialna. To przecież mi mama żaliła się jak jest jej ciężko, nawet wówczas gdy miałam może z 6 lat. To ja prosiłam tatę by już nie pił, by się położył, by nie krzyczał. Pilnowałam go gdy szedł do sklepu i udawałam ból brzucha, kiedy chciał iść do kolegów do baru. Czułam się także odpowiedzialna za mamę, uważałam, że muszę ją chronić. Przyszedł na świat mój młodszy brat i jego także chciałam chronić, aby nie miał takiego dzieciństwa jak ja, miałam nadzieję, że to właśnie on sprawi, że będzie lepiej. W końcu syn, duma każdego mężczyzny. Jednak bywało różnie. Kiedy miałam z 13 lat, zobaczyłam mojego tate w "sytuacji", w której nie powinnam była zobaczyć. Miał być rozwód. Nie było, mama wybaczyła bo ja pewnie źle zobaczyłam, może coś tam zaszło ale pewnie nie tak jak ja widziałam. Miało się zmienić na lepsze. Znowu bywało różnie. To właśnie wtedy straciłam całkowite zaufanie do ludzi, do moich rodziców, koleżanek czy kolegów. Byłam pewna, że nie warto nikomu ufać. Choć chyba zawsze byłam zamknięta a jedynie udawałam. Problemy z samopoczuciem zaczęły się w liceum (17lat), ale jakoś dawałam sobie radę.. Zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Taki piękny początek dla szczęśliwej, odbudowanej rodziny. Niestety, przeglądając telefon taty natknęłam się na sms'y jego i jego koleżanki z pracy (niczym detektyw). Ale mama także wyczuwała, że coś jest nie tak. Zmieniła się. Zaczęła dbać o siebie, wychodzić z tatą na imprezy, zapraszać znajomych. No niby pomogło, przestał wychodzić i wisieć na telefonie, dziś widać, że za mamą jest i nie ma tych trzecich. Tato jest w domu tylko na weekendy. I każdy week. wygląda tak samo. Alkohol, moi rodzice, znajomi. Nie pamiętam już normalnych, rodzinnych świąt, week. A na pytanie, czy alkohol jest niezbędny, ta sama odpowiedź: wszyscy teraz piją, jedyna nasza radość." Nie ma awantur, fakt ale jest pijany ojciec i wcięta matka. Wraz ze zmianą mamy czuję, że utraciłam ją. A kiedyś miałyśmy świetny kontakt. Zawsze też byłam osobą, która słuchała innych, pomagała. Czy to rodzina czy znajomi. Teraz zaczyna mnie to męczyć, bo kiedy ja potrzebuję rozmowy, nie ma wokół mnie nikogo. Czuję się beznadziejnie bezwartościowa. Nie cieszy mnie juz nic, co wcześniej sprawiało radość. Jeszcze niedawno miewałam straszne burze nastrojów, potrafiłam zezłościć się na mojego chłopaka o to, że spóźnił się pięć minut i, że pewnie nie miał ochoty przychodzić. Krzywa uwaga kogokolwiek doprowadzała mnie do łez. Czasem miałam ochote wręcz wybuchnąć śmiechem, ironiczym np. przy rodzinnej uroczystości. Albo nagle dostawałam ochoty na seks, tak jakby cała energia szukała punktu wyjścia, rozpaczliwie szukałam jakiegoś momentu szczęścia ale po nim następowała pustka. Mój chłopak też zauważył, że nawet w tych sprawach się zmieniłam. Mój problem to chyba to, że za bardzo staram się wszystkim dogodzić, pomóc. Przejmuję się rodzicami, którzy mają problemy finansowe. Przejmuję się tatą, bo wciąż słyszę, że on pracuje a nic z tego nie ma i jest załamany. Przejmuję się mamą, bo ona jest też załamana a wszystko jest na jej głowie. Żalą mi się, ja ich słucham. I narasta we mnie wszystko.. A teraz już od dłuższego czasu czuję, że wegetuję. Ciągle smutek, płacz.. Czuję się całkowicie wypompowana ze wszystkich emocji. Potrafię leżeć kilka godzin, wpatrywać się w ścianę, zupełnie obojętna na wszystko co się dzieje. Nie docierają do mnie słowa innych osób, piosenek, filmów. Mam wrażenie, jak bym brała udział w jakimś przedstawieniu, jakby to nie dotyczyło mnie, jak bym obserwowała ten czarny spektakl z boku. Wczoraj, kiedy czułam, że już nie wytrzymam ze sobą, wzięłam tabletki, schowałam do szafki. Uspokoiło mnie to wewnętrznie, gdyż poczułam, że kiedy przyjdzie chwila, że ten ból zacznie mnie rozszarpywać, wezmę je i odejdę. Szukam pomocy, ponieważ te myśli są coraz częstsze. Próbowałam rozmawiać z mamą ("dziecko, jakie Ty możesz mieć problemy, to ja z tatą.. blabla"), chłopakiem ("nie wiem o czym Ty mówisz, przecież wszystko jest ok, każdy ma złe dni, daj spokój"). Ale to było jakieś 2-3 miesiące temu. Od tam tego czasu nie zwróciłam się o pomoc do nikogo. Zamknęłam wszystko we własnej duszy, i cierpiałam w ciszy. Ale czuję, że już tego wszystkiego w sobie nie pomieszczę. W dodatku zaczęłam palić jak opętana, aby się rozluźnić zaczęłam szukać wsparcia w alkoholu, a ja nie chcę tak żyć! W dodatku po wakacjach studia, praca i wspólne mieszkanie z chłopakiem. Kiedyś mnie to cieszyło, dziś napawa strachem, paniką. Przed życiem, przed tym, że nie poradzę sobie i, że bardziej beznadziejnym być nie można. Nawet fizycznie czuję się okropnie. Spadek wagi, chwilami brak apetytu a czasami wręcz wilczy apetyt. Potrafię tak się zdenerwować, że mam wymioty, biegunkę, ciągle mokre dłonie, bóle mięśni. A ostatnio dosyć często bóle w klatce piersiowej, chwilami jakby serce miało mi wyskoczyć albo zapadało się.. nie potrafię tego opisać. Napisałam tutaj, ponieważ w domu nauczyli mnie, że jeżeli masz problem to rozwiąż go sam. W dodatku zawsze czułam, że moje ewentualne "dołki" nikogo nie interesują, są większe zmartwienia. Być może dlatego nie potrafię rozmawiać o tym, co mnie boli bo od razu czuję, że przesadzam, że mój problem jest zbyt mały itd. Wiem, że potrzebny mi lekarz, ale ja mam wgarną blokadę do mówienia o tym, co mnie boli, wydaje mi się, że ktoś pomyśli, że użalam się nad sobą. A poza tym jak bym odeszła to i tak ludzie szybko zapomną, bo po co męczyć się z kimś, kto nie potrafi cieszyć się z życia.. Zwłaszcza, że nie wiem co mi jest.. i czuję się strasznie zagubiona. Ale została jeszcze we mnie ta malutka iskierka nadziei, że może warto żyć i, że może mi się uda. Chciałabym tylko, żeby ktoś pomógł mi ją rozpalić..
KOBIETA ponad rok temu
Paulina Witek Psycholog, Warszawa
72 poziom zaufania

Uchodziła Pani za uśmiechniętą i roześmianą, bo sytuacja tego wymagała, bo wszystko było na Pani głowie. Problemy taty, mamy nie są Pani obce, bierze Pani za nie pełną odpowiedzialność, ale w drugą stronę tak nie jest. Nie ma Pani zrozumienia ani w rodzicach ani w chłopaku. Z całym bagażem przykrych doświadczeń, nadodpowiedzialnym dzieciństwem i utratą matki (w psychologicznym sensie, wiemy o czym mowa) wchodzi Pani w dorosłe życie, w którym nie wie Pani jak się odnaleźć... Trudno się dziwić, skoro do tej pory nie miała Pani czasu za bardzo pomyśleć o sobie i zająć się sobą - w sensie cieszenia się chwilą, poświęceniu się jakiejś konkretnej pasji. Pani problemy wiązały się z domem, smutną codziennością rodziców, ich słabościami i byciem samemu sobie i im - rodzicem (wspieranie mamy w trudnych chwilach, opieka nad ojcem, kontrolowanie ich i tego czy rodzina się "nie sypie"). Wszystko to byłoby ponad siły każdej innej osoby na Pani miejscu, stąd przeciążenie psychiczne i chęć wyjścia z tego świata, do czego dąży Pani umysł postrzegając to co się dzieje jako czarny teatr, którego jest Pani widzem. Prosze zwrócić uwagę, nawet sposób w jaki Pani to opisuje świadczy, że czuje się Pani z boku tego wszystkiego. I w ten sposób prosze na to spojrzeć, że to co się dzieje w domu Pani rodziców jest światem, który oni sami stworzyli. Pani ma przed sobą swoją przyszłość - studia, ciekawe doświadczenia, czas na odkrywanie pasji, spotkanie nowych ludzi. Ma Pani przed sobą życie pełne cudownych możliwości.
"Ludzie odsuwają się od ludzi którzy nie cieszą się z życia", to często prawda, ale nie wszyscy. Tacy jak Pani również szukają zrozumienia i równie ciężko im je odnaleźć. Nawet jesli większość osób z Pani otoczenia uważa Pani problemy za błahe, nie oznacza to, że tak jest, i że nie ma ludzi którzy by je zrozumieli.
Pisze Pani o wątpliwościach odnośnie zamieszkania z chłopakiem. Istotnie jest to podjęcie ważnej decyzji. Wspólne mieszkanie bardzo zżywa, przyzwyczaja do siebie. Jeśli nie jest Pani pewna tej decyzji prosze się nad tym na spokojnie zastanowić. Jeśli rozpocznie Pani studia może Pani wynająć pokój w mieszkaniu studenckim lub w akademiku, gdzie ma Pani możliwość poznania innych studentów, ich zainteresowań, ich kierunków studiów. To z mojej perspektywy tez ciekawe doświadczenie, którego plusem jest brak rozczarowań w przypadku zamieszkania z chłopakiem, którego nie jest Pani pewna. Związek powinien opierać się przede wszystkim na wzajemnym zrozumieniu, na radości ze spędzania wspólnie czasu, na podobnych zainteresowaniach, na wzajemnym rozwijaniu siebie, na wspólnych celach, dążeniach. Opierając relację głównie na seksie i rozładowywaniu napięcia traci Pani cenną więź jaką jest bliskość duchowa, której chyba nie ma skoro po współżyciu pojawia się pustka. Nie znam dokładnej sytuacji więc to jedynie moje subiektywne zdanie. Sam lęk przed przyszłością jest zrozumiały i prosze mi wierzyć, że każdy boi się tego co nieznane, a w jakim stopniu - mniejszym czy większym - to już kwestia osobowości;) rozpoczęcie studiów to nowy etap życia, ale bardzo ciekawy i warty poznania!
W rodzinie alkoholowej kształtuje się pewien wzór zachowania rodziców i dzieci. Zapewne czytała Pani dużo na ten temat, to co na dzień dzisiejszy mogę polecić to grupa wsparcia spotkań DDA lub grupa mailingowa. Szczegóły znajdzie Pani tutaj: https://www.dda.pl/?option=com_content&%3Btask=view&%3Bid=94&%3BItemid=71 %3B
Powinna Pani dać sobie przyzwolenie na radość, na odpoczynek. Zbliżają się wakacje, może na kilka dni warto wyrwać się nad morze, nad jezioro, spływ kajakowy czy obóz wędrowny. Gdzieś gdzie Pani odetchnie od bierzących problemów i stresu związanego z maturą, ze studiami. Powinna Pani przynajmniej jedna godzinę dziennie pobyć sama ze sobą, spędzić ten czas na tym, co Pani lubi najbardziej. Odkrycie własnego wnętrza, tego co Pani chce, co Panią cieszy przyjdzie samo. Nie chodzi mi o godzinę rozmyslania nad sensem życia, ale spacer z psem, wycieczka na rowerze, czytanie czegoś co Pani lubi. Coś co zaabsorbuje Pani uwagę i pozwoli wyjść z tego "przedstawienia", na które dobrze byłoby spojrzeć z większego dystansu.
Kiedy rozpocznie Pani studia będzie miała Pani łatwiejszy dostęp do poradni zdrowia psychicznego, do psychoterapeutów specjalizujących się w poradnictwie DDA. Gorąco namawiam do podjęcia psychoterapii! która nie tylko rozpali w Pani iskierkę nadziei, ale wielkie pragnienie życia, które w Pani jest! A dowodem na to jest choćby sam fakt, że Pani napisała o problemie, że szuka Pani pomocy, pomimo tendencji do nałogów nie chce Pani kontynuować schematu z domu rodzinnego. A to już bardzo dużo!
Życzę powodzenia! Pozdrawiam serdecznie : )

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty