Jestem już na skraju moich sił. Co robić?
OK, miejmy te moje marne wypociny z głowy. Wiec mam 15 lat. Od kilku miesięcy (a może nawet i dłużej) jestem na zmianę albo bardzo smutna albo po prostu… Nie. Nie mogę powiedzieć szczęśliwa. Ale albo mam świadomość (albo sobie tak wmawiam), że jest OK, że będzie lepiej, że wszystko się ułoży. Tylko trzeba czekać. Bo już na pewno za miesiąc, tydzień, po świętach będzie lepiej. I czuję taki powiedzmy - przedsmak szczęśliwości. Choć czasem i to dziwne, złudne uczucie, że jest OK, że się wszystko ułoży. I mijają te wszystkie terminy, a wcale lepiej nie jest, wcale nic się nie układa i nie zmienia.
Mieszkam w raczej małym mieście. I to też mi doskwiera. Czuję, że tu nie ma żadnych możliwości, ŻADNYCH. Dusi mnie to, że w ciągu 1,5 godziny jestem w stanie przejść się od początku do końca. Mam tylko jedną przyjaciółkę, o!i tu tez mam wątpliwości, bo np. mam dwie koleżanki w klasie, z którymi czuję bardziej się koleguje. I one mnie tak bardziej traktują pod przyjaźń. A ja nie. Nie chcę. Jakoś nie czuję, że mogłoby coś z tego być. Kilka miesięcy temu bardzo się w taką jedną przyjaźń zaangażowałam, a zostałam potraktowana jak zużyta zabawka. Nagle nastąpił koniec. I to jaki. Na poziomie przedszkola, ale wiem, że gdyby to była prawdziwa przyjaźń to tak by nie było. Bo wątpię czy prawdziwa przyjaźń polega na stwierdzeniu, że coś nam jednak w tej osobie nie pasuje i po 2 latach znajomości zostawieniu bez słowa, olewaniu całkowitym, a z początku ze złośliwościami.
Może jestem trochę aspołeczna? Nie doceniam ludzi, których mogę mieć? Tylko chcę innych? A z tym też mam problem? Bo jak mam niby się z kimś kto dla mnie wyda się interesujący zapoznać? Znając moje zdolności konwersacji takie zapoznania byłoby jedna wielką farsą! A za swoją klasą naprawdę nie przepadam. Nie że mi dokuczają czy coś w tym rodzaju. Nie. Po prostu banda dzieciarni. Naprawdę. Wchodzę i czuję się jakbym wracała do lat przedszkolnych. Czuję czasem ogromną, ale to ogromną potrzebę samotności. Nie czasem. Dość często. Zamknąć się w pokoju z czekoladą i A. Christie i odpłynąć.
Nie mam chłopaka, co też mi coraz bardziej doskwiera. Tak wiem, że przyspieszyć miłości nie można. Tak. Tyle, że ja naprawdę marzę, żeby się w kogoś wtulić i wypłakać. Żeby się ktoś mną opiekował. Dbał. Kochał. Po raz enty podkochuję się w kimś nieszczęśliwie, chociaż akurat co do tego problemu to zauważyłam, że zawsze wybieram osoby, z którymi być bym nie mogła. Zajęte, starsze. Tak jakbym sama się domagała nieszczęśliwego zakochania. Chociaż parę miesięcy temu stwierdziłam, że to bez sensu. I póki co na razie serce (umysł?)nie robi mi takich wybryków.
A na dokładkę mój ojciec ma problemy z alkoholem. Duże problemy.Relacje rodzinne też dość dziwne, skomplikowane. Z mamą są naprawdę dobre. Wiadomo, zdarzają się kłótnie i gorsze dni, ale ogółem jest naprawdę dobrze. A z ojcem? Dziwne uczucie nie przepadać za własnym ojcem. Choć nie. Gdy z miesiąc nie pije to nawet go lubię. Ale kochać to go kochałam jakieś 3, 4 lata temu. Teraz już ani nie chcę, ani nie potrafię. Zdecydowanie nie chcę. Nie ma honoru, jest egoistą i myśli tylko i wyłącznie o sobie. Wiem, że brzmi to trochę jak mamrotanie humorzastej nastolatki, ale to nie tylko mój pogląd. To po prostu widać – jest dwulicowy, humorzasty i obrzydliwy. I teoretycznie rzecz biorąc to aż dziw, że nie mam wstrętu do mężczyzn. Jednego dnia miły - drugiego skończony cham.
Są takie dni kiedy myślę, że najlepiej byłoby to skończyć. I tu pojawia się moja bezradność, bo nie chcę się zabić. Ale nie chcę też żyć. Zresztą uważam samobójstwo za cholerny egoizm, na który raczej nie potrafiłabym się zdobyć. A! Znów biorę lek (Deprim). Kiedyś brałam go sporadycznie i wydawało mi się mi pomagał. Teraz znowu (jakiś tydzień?10 dni?) temu zaczęłam i o ile na początku może minimalnie mi coś dawał, to teraz nic. Pocieszenia „inni mają gorzej” jest jednym, które na mnie działa i które wzbudza we mnie poczucie niewdzięczności. Ale ile można się pocieszać, że ktoś ma większe nieszczęścia? I nie chcę rady w stylu idź do psychologa. Moja mam ma wystarczająco dużo problemów (chora babcia, ojciec, kredyt) żeby jej jeszcze dorzucić. Zapewne żałosne i durne te wypociny. Ale cóż. Ja już naprawdę jestem na skraju moich sił i nie mam pojęcia ile jeszcze wytrzymam. Ach! Życzę miłego dnia.